Podzielone szczęście: dramat zerwanych więzi

– Odchodzę. – Te dwa słowa, wypowiedziane przez mojego męża o siódmej rano, wbiły się we mnie jak nóż. Stałam przy kuchennym blacie, krojąc chleb dla naszej córki, gdy Andrzej – mój mąż od dwudziestu dwóch lat – wszedł do kuchni i powiedział to bez cienia emocji. Nawet nie spojrzał mi w oczy.

– Co ty mówisz? – zapytałam, czując jak drżą mi ręce.

– Odchodzę do kogoś innego. Przepraszam, Aniu. – Jego głos był cichy, ale stanowczy.

W tamtej chwili świat przestał istnieć. Słyszałam tylko szum w uszach i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nasza córka, Zosia, weszła do kuchni w piżamie i spojrzała na nas niepewnie.

– Mamo? Co się dzieje? – spytała cicho.

Nie odpowiedziałam. Andrzej podszedł do niej, pogłaskał ją po głowie i wyszedł z mieszkania, zostawiając mnie z tysiącem pytań i jednym wielkim bólem.

Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Chodziłam do pracy w urzędzie miasta, wracałam do pustego mieszkania i próbowałam być silna dla Zosi. Ale ona zamknęła się w sobie. Przestała ze mną rozmawiać, a kiedy próbowałam ją przytulić, odsuwała się.

Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon:

– Tata odszedł przez mamę. Ona zawsze była taka zimna…

Zamarłam. Czy naprawdę byłam taka? Czy to moja wina?

Matka zadzwoniła po tygodniu:

– Aniu, musisz się pozbierać! Ludzie przeżywają gorsze rzeczy. Nie możesz się rozklejać przy dziecku.

– Mamo, ja nie wiem, co robić…

– Musisz być twarda! – usłyszałam w odpowiedzi i poczułam się jeszcze bardziej samotna.

Andrzej pojawił się po miesiącu. Przyszedł po swoje rzeczy. Zosia zamknęła się w pokoju.

– Aniu… Przepraszam. To nie twoja wina. Po prostu… zakochałem się w kimś innym. Marta jest młodsza, daje mi to, czego już nie czułem…

– A ja? A Zosia? – zapytałam przez łzy.

– Zosia jest już prawie dorosła… Poradzi sobie.

Wyszedł z walizką i nawet nie obejrzał się za siebie.

Przez kolejne tygodnie walczyłam o każdy dzień. Zosia coraz częściej wychodziła z domu, wracała późno, a ja bałam się pytać, gdzie była. Pewnego wieczoru przyszła pijana. Miała szesnaście lat.

– Zosia! Co ty wyprawiasz?!

– Mam to gdzieś! Tata miał rację! Ty wszystko psujesz!

Zamknęła się w pokoju i płakała całą noc. Ja też płakałam – po cichu, żeby nie słyszała.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:

– Pani Anno, co się dzieje? To już trzeci raz w tym miesiącu…

– Przepraszam… Mam trudny czas…

– Rozumiem, ale musi pani się ogarnąć.

Wróciłam do domu i zobaczyłam na stole list od Zosi: „Wyjeżdżam do taty. Nie szukaj mnie.”

Zadzwoniłam do Andrzeja z drżącym sercem:

– Andrzej, Zosia jest u ciebie?

– Tak. Daj jej czas.

Przez dwa tygodnie nie miałam z nią kontaktu. W końcu zadzwoniła:

– Mamo… Przepraszam.

Pojechałam po nią do nowego mieszkania Andrzeja i Marty. Marta otworzyła drzwi – młoda, uśmiechnięta kobieta z brzuchem ciążowym.

– Dzień dobry…

Zosia wybiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję:

– Mamo, wracam do domu.

Wróciłyśmy razem. Przez całą drogę milczałyśmy. Dopiero wieczorem Zosia powiedziała:

– Przepraszam za wszystko. Po prostu… bałam się, że już mnie nie kochasz.

Przytuliłam ją mocno:

– Kocham cię najbardziej na świecie.

Powoli zaczęłyśmy odbudowywać naszą relację. Chodziłyśmy razem na spacery nad Wisłę, gotowałyśmy wspólnie obiady. Ale cień Andrzeja ciągle wisiał nad nami.

Pewnego dnia zadzwonił:

– Aniu… Marta urodziła syna. Chciałem ci powiedzieć osobiście.

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.

– Gratuluję – odpowiedziałam chłodno.

Wieczorem Zosia zapytała:

– Mamo… czy ty kiedyś jeszcze będziesz szczęśliwa?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy można być szczęśliwym po czymś takim?

Minęły dwa lata. Zosia skończyła liceum z wyróżnieniem i dostała się na studia w Warszawie. Ja zostałam sama w naszym mieszkaniu w Toruniu. Praca już nie sprawiała mi radości, ale zaczęłam chodzić na jogę i spotykać się z koleżankami z dawnych lat.

Pewnego dnia spotkałam na rynku mojego dawnego znajomego ze studiów – Pawła.

– Anka? To naprawdę ty?

Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna szczerze:

– Tak… To ja.

Zaproponował kawę i rozmowa potoczyła się naturalnie. Opowiedziałam mu o wszystkim – o zdradzie Andrzeja, o bólu po rozpadzie rodziny, o walce o córkę.

Paweł słuchał uważnie:

– Wiesz… życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy myślisz, że już nic dobrego cię nie spotka.

Zaczęliśmy spotykać się częściej – najpierw na kawie, potem na spacerach po Starym Mieście. Paweł był rozwiedziony od lat, miał dorosłego syna i podobne doświadczenia za sobą.

Któregoś wieczoru zapytał:

– Aniu… czy myślałaś kiedyś o tym, żeby zacząć od nowa?

Bałam się odpowiedzieć. Bałam się zaufać komukolwiek jeszcze raz.

Ale spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:

– Chciałabym spróbować…

Dziś minęło pięć lat od tamtego poranka, gdy Andrzej powiedział „odchodzę”. Nadal boli mnie wspomnienie tamtego dnia, ale nauczyłam się żyć na nowo. Zosia jest szczęśliwa na studiach, ja mam przy sobie Pawła i powoli uczę się ufać życiu.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy szczęście można podzielić tak, by nikt nie został skrzywdzony? Czy naprawdę można zacząć od nowa – bez żalu i lęku przed przyszłością? Co wy o tym myślicie?