Przy Kluczowej Decyzji, Z Niemowlęciem na Rękach – Jej Słowa Zamurowały Go

Miasto tętniło wieczornym życiem – klaksony samochodów, kroki odbijające się od chodnika, śmiechy dobiegające z restauracyjnych ogródków, ozdobionych migoczącymi lampkami. Przy stoliku numer 6, przed elegancką francuską bistro, siedziałem w milczeniu, niezdarnie kręcąc kieliszkiem wina. Przede mną, nietknięta, stała porcja homarowego risotto. Aromat szafranu i trufli przepadł niezauważony. Moje myśli błądziły daleko – do mieszkania na Pradze, do dzieciństwa, do wszystkich tych chwil, kiedy wydawało mi się, że życie jest przewidywalne i poukładane.

Naprzeciw mnie siedziała Marta. Jej dłonie drżały lekko, a oczy miała zaczerwienione od płaczu. W ramionach trzymała małe zawiniątko – naszą córkę, Zosię. Miała zaledwie trzy miesiące. Przez ostatnie tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Ale dziś wiedziałem, że nie ma już odwrotu.

– Krzysiek… – zaczęła cicho, patrząc mi prosto w oczy. – Musimy podjąć decyzję. Nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Zacisnąłem dłonie na kieliszku tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W głowie miałem mętlik. Praca w kancelarii pochłaniała mnie bez reszty, a Marta coraz częściej powtarzała, że jestem nieobecny. Ale przecież robiłem to dla nich! Dla naszej rodziny…

– Marta, przecież wiesz… Staram się jak mogę – wyszeptałem, czując jak gardło ściska mi żal i bezsilność.

– Nie o to chodzi – przerwała mi stanowczo. – Krzysiek, ja już nie mam siły walczyć sama. Ty jesteś tylko ciałem w domu. Nie widzisz mnie. Nie widzisz Zosi. Nawet nie zauważyłeś, że od tygodnia śpię na kanapie.

Zamilkłem. Wstyd i poczucie winy ścisnęły mnie za serce. Przypomniałem sobie te wszystkie wieczory, kiedy wracałem późno i znajdowałem Martę śpiącą z Zosią w salonie. Tłumaczyłem sobie, że to tylko chwilowe – że jak minie ten trudny okres w pracy, wszystko wróci do normy.

– Chcesz odejść? – zapytałem cicho, ledwo słyszalnie.

Marta spuściła wzrok i przez chwilę milczała. Potem podniosła głowę i powiedziała coś, co zamurowało mnie na dobre:

– Krzysiek… Ja już od dawna jestem gdzie indziej. Poznałam kogoś. On… On był przy mnie, kiedy ty znikałeś w pracy.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Spojrzałem na Zosię – spała spokojnie, nieświadoma burzy, która właśnie przetaczała się nad jej rodzicami.

– To on jest ojcem? – zapytałem drżącym głosem.

Marta pokręciła głową.

– Nie… Zosia jest twoja. Ale ja… Ja nie potrafię już być twoją żoną.

Wokół nas świat toczył się dalej – kelnerzy roznosili dania, ktoś śmiał się głośno przy sąsiednim stoliku. A ja miałem wrażenie, że czas się zatrzymał.

– Co teraz? – zapytałem bezradnie.

– Chcę odejść. Chcę zacząć nowe życie. Ale nie chcę ci zabierać Zosi. Chcę, żeby miała ojca. Musimy ustalić wszystko… dla niej.

Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Rozmawialiśmy długo – o alimentach, o opiece naprzemiennej, o tym, jak powiedzieć o wszystkim rodzicom i znajomym. Każde słowo bolało jak rana posypana solą.

Po powrocie do mieszkania długo siedziałem w ciemności. Słyszałem cichy płacz Zosi przez ścianę i Martę pakującą walizki. W pewnym momencie wszedłem do pokoju córki i patrzyłem na nią przez długą chwilę. Miała moje oczy i Martyny usta. Była taka bezbronna…

Nazajutrz Marta wyprowadziła się do matki. Zosia została ze mną na pierwszą noc. Byłem przerażony – nigdy wcześniej nie zostawałem z nią sam na tak długo. Każdy jej płacz wydawał mi się sygnałem alarmowym. Przewijanie pieluchy trwało wieczność; bałem się zrobić jej krzywdę przez nieuwagę.

W pracy próbowałem udawać, że wszystko jest po staremu. Koledzy pytali o Martę i dziecko – odpowiadałem półsłówkami albo udawałem nagły telefon. Wieczorami wracałem do pustego mieszkania i patrzyłem na zdjęcia z naszego ślubu, na pierwsze USG Zosi…

Rodzice byli w szoku. Mama płakała przez telefon i błagała mnie, żebym „walczył o rodzinę”. Ojciec milczał przez długie minuty, a potem powiedział tylko: „Nie zawiedź tej małej”.

Najtrudniejsze były weekendy bez Zosi – wtedy cisza w mieszkaniu była nie do zniesienia. Czasem łapałem się na tym, że rozmawiam sam ze sobą albo przeglądam stare wiadomości od Marty z czasów, gdy byliśmy jeszcze szczęśliwi.

Minęły miesiące zanim nauczyłem się nowego życia: samotnego ojca na pół etatu. Zacząłem doceniać drobiazgi – pierwszy uśmiech Zosi po przebudzeniu, jej rączki oplatające moją szyję, zapach dziecięcego szamponu na poduszce.

Marta ułożyła sobie życie z nowym partnerem szybciej niż myślałem. Czasem widywaliśmy się przy przekazywaniu Zosi – rozmowy były rzeczowe i chłodne. Bolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać.

Dziś wiem jedno: nie da się cofnąć czasu ani naprawić wszystkiego jednym gestem czy słowem. Ale można próbować być lepszym człowiekiem dla kogoś małego i bezbronnego.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy wrócił wcześniej do domu? Gdybym częściej mówił „kocham”? Czy nasze życie wyglądałoby inaczej? Może każdy z nas nosi w sobie takie pytania… Ale czy mamy odwagę szukać na nie odpowiedzi?