Tajemnica testamentu: Czy naprawdę znałam własnego męża?
– Nie zostawiaj mnie teraz, proszę… – wyszeptałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach. Ale on już nie mógł odpowiedzieć. To był ostatni raz, kiedy widziałam Pawła żywego. Wszystko wydarzyło się tak nagle – jeden telefon, jedno zdanie: „Pani Marto, bardzo nam przykro…” i świat przestał istnieć. Nasz dom w Piasecznie, pełen śmiechu i dziecięcych głosów, nagle stał się pusty i zimny.
Pogrzeb był cichy. Stałam obok naszych dzieci – Kuby, Michała i Zosi – wszyscy w czerni, z oczami pełnymi łez i niedowierzania. Ludzie składali kondolencje, a ja miałam ochotę zniknąć. Po kilku dniach ciszy i pustki zadzwonił telefon. To był mecenas Nowakowski: „Pani Marto, proszę przyjechać do kancelarii na odczytanie testamentu.”
– To tylko formalność – powiedziałam dzieciom. – Tata wszystko zostawił nam. Przecież zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza.
Siedzieliśmy w dusznym gabinecie prawnika. Mecenas powoli otwierał kopertę, a ja czułam jak serce wali mi w piersi. – Testament Pawła Nowickiego… – zaczął czytać. Najpierw wszystko brzmiało zwyczajnie: dom w Piasecznie, mieszkanie w Warszawie, oszczędności… A potem padło imię, które sprawiło, że zamarłam: „…i kwotę 200 tysięcy złotych przekazuję pani Magdalenie Kurek.”
– Kim jest Magdalena Kurek? – zapytałam zszokowana. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Pani Marto, tak jest zapisane w testamencie – odpowiedział mecenas beznamiętnie.
Kuba pierwszy przerwał ciszę: – Mamo, wiedziałaś o tym?
– Nie! Nigdy nie słyszałam tego nazwiska! – krzyknęłam, czując jak narasta we mnie panika.
Dni mijały, ale pytanie nie dawało mi spokoju. Kim była Magdalena Kurek? Dlaczego Paweł zostawił jej tyle pieniędzy? Przeszukiwałam jego rzeczy, szukałam wskazówek. W końcu znalazłam stary notes z numerami telefonów – a tam: „Magdalena Kurek – Radom”.
Nie spałam całą noc. W głowie przewijały się obrazy: Paweł wracający późno z pracy, Paweł uśmiechający się do telefonu, Paweł mówiący mi „kocham cię”. Czy to wszystko było kłamstwem?
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam pod numer Magdaleny. Ręce mi drżały.
– Halo? – odezwał się kobiecy głos.
– Tu Marta Nowicka… żona Pawła Nowickiego. Chciałabym porozmawiać o testamencie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Proszę… spotkajmy się. Muszę pani coś wyjaśnić – powiedziała w końcu cicho.
Umówiłyśmy się w kawiarni na dworcu w Radomiu. Bałam się tej rozmowy jak niczego w życiu. Magdalena była młodsza ode mnie, ale jej twarz zdradzała zmęczenie i smutek.
– Paweł był moim przyjacielem… – zaczęła niepewnie. – Pomógł mi wtedy, gdy mój syn był ciężko chory. Zapłacił za leczenie Tomka. Nigdy nie chciał niczego w zamian. Te pieniądze z testamentu są dla niego… dla Tomka. Nie dla mnie.
Siedziałyśmy długo w milczeniu. Czułam ulgę, ale też żal i gniew. Dlaczego Paweł mi o tym nie powiedział? Dlaczego musiałam dowiedzieć się o wszystkim w taki sposób?
Kiedy wróciłam do domu, opowiedziałam dzieciom całą historię.
– Tata nie był złym człowiekiem – powiedziałam cicho. – Po prostu miał wielkie serce i chciał pomóc komuś w potrzebie. Ale dlaczego to ukrywał? Dlaczego nie powiedział nam prawdy?
Michał wzruszył ramionami:
– Może bał się naszej reakcji? Może nie chciał nas martwić?
Kuba był zły:
– Ale teraz boli jeszcze bardziej! Bo nie wiedzieliśmy!
Zosia wtuliła się we mnie:
– Mamo… tata nas kochał. Po prostu nie umiał o wszystkim mówić.
Minęły miesiące od tamtego dnia. Dom już nigdy nie był taki sam – cisza była głębsza, ale pojawił się też spokój. Zrozumiałam jedno: nawet najbliżsi mają swoje tajemnice i czasem lepiej je poznać niż żyć w iluzji.
Często siedzę sama przy kuchennym stole i pytam siebie: czy lepiej znać całą prawdę, czy czasem lepiej żyć w błogiej nieświadomości? Czy można odbudować zaufanie po takim bólu?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy potrafilibyście wybaczyć i zaufać na nowo?