Przez dwa tygodnie opiekowałam się wnuczką. Synowa oskarżyła mnie o złe wychowanie – czy naprawdę zawiodłam?
— Mamo, proszę, musisz nam pomóc! — głos Józka drżał, a ja już wiedziałam, że to nie jest zwykły telefon. Była druga w nocy, kiedy przyjechał z maleńką Nową na rękach. — Ariana jest w szpitalu, nie wiem, co robić… — szeptał, a w jego oczach widziałam strach, którego nie widziałam od czasu, gdy był małym chłopcem. Wzięłam wnuczkę na ręce, czując jej ciepło i delikatny zapach mleka. — Wszystko będzie dobrze, synku. Zajmę się nią najlepiej, jak potrafię.
Nie spałam tej nocy ani minuty. Nowa budziła się co chwilę, płakała, a ja próbowałam ją uspokoić, śpiewając stare kołysanki, których nauczyła mnie moja mama. Wspomnienia wracały falami — jak to było, gdy Józek był niemowlakiem. Ale wtedy miałam przy sobie męża, a teraz byłam sama. Bałam się, że nie dam rady.
Pierwsze dni były trudne. Nowa nie chciała jeść z butelki, płakała za mamą. Próbowałam wszystkiego: nosiłam ją na rękach, tuliłam, śpiewałam. Dzwoniłam do Józka po instrukcje: — Synu, jak ona lubi zasypiać? — pytałam szeptem, żeby jej nie obudzić. — Mama, spróbuj białego szumu albo tej pozycji na boku — odpowiadał zmęczonym głosem. Czułam się bezradna i winna za każdym razem, gdy nie mogłam jej uspokoić.
Po kilku dniach zaczęłyśmy się rozumieć. Nowa uśmiechała się do mnie rano, łapała mnie za palec swoimi malutkimi dłońmi. Zaczęłam czuć radość i dumę — może jednak coś jeszcze potrafię? Gotowałam jej zupki według przepisów Ariany, choć niektóre składniki wydawały mi się dziwne: komosa ryżowa zamiast kaszy manny? Ale starałam się przestrzegać zaleceń synowej.
Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Tęskniłam za rozmową z kimś dorosłym. Czułam się zmęczona i samotna, ale też potrzebna jak nigdy dotąd. Dzwoniłam do Józka codziennie: — Jak Ariana? — pytałam. — Lepiej, ale jeszcze kilka dni w szpitalu — odpowiadał.
Po dwóch tygodniach Ariana wróciła do domu. Była blada i zmęczona, ale od razu rzuciła się do Nowy. Stałam w progu i patrzyłam na ich spotkanie ze łzami w oczach. Myślałam, że usłyszę choć jedno „dziękuję”. Zamiast tego Ariana spojrzała na mnie chłodno:
— Pani Anno, czy ona naprawdę spała w tym śpiworku? Przecież mówiłam Józkowi, że ma być tylko w bawełnianym! I dlaczego dostała kaszkę? Przecież jest uczulona na gluten!
Zamarłam. — Przepraszam… Starałam się robić wszystko według zaleceń… — zaczęłam tłumaczyć się nieporadnie.
— Ale przecież mówiłam wyraźnie! — Ariana podniosła głos. — Teraz będziemy musieli wszystko sprawdzać u lekarza!
Józek próbował łagodzić sytuację: — Mamo, dziękujemy ci za pomoc… — Ale Ariana już mnie nie słuchała. Czułam się upokorzona i niepotrzebna.
Przez kolejne dni unikałam kontaktu z rodziną syna. Płakałam po nocach, analizując każdy swój ruch. Czy naprawdę jestem tak beznadziejną babcią? Czy moje metody są aż tak przestarzałe? Przypomniały mi się słowa mojej mamy: „Każde pokolenie myśli, że wie lepiej”.
Po tygodniu Józek zadzwonił sam:
— Mamo, Ariana przesadziła… Ona jest po prostu wykończona i zestresowana. Wiem, że zrobiłaś wszystko najlepiej jak umiałaś.
Ale ja już nie byłam pewna siebie. Bałam się odwiedzać wnuczkę. Bałam się kolejnych oskarżeń o złe wychowanie.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę na klatce:
— Pani Aniu, widziałam panią z wnuczką przez okno! Jak ona się do pani uśmiechała! To musi być cudowne uczucie.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Może jednak nie jestem taka zła?
Dziś siedzę przy kuchennym stole i myślę: czy naprawdę zawiodłam jako babcia? Czy można być dobrą babcią w czasach, gdy wszystko jest inne niż kiedyś? Może to ja powinnam nauczyć się nowych zasad? A może to młodzi powinni czasem zaufać starszym?
Czy wy też czuliście kiedyś, że wasza pomoc została źle odebrana? Czy da się pogodzić miłość do wnuków z oczekiwaniami młodych rodziców?