Zgubiłem Siebie, Odnalazłem Życie: Historia Pawła po Rozstaniu
– Paweł, ja już nie mogę tak żyć. – Jej głos był cichy, ale każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. – Przepraszam, ale… ja już cię nie kocham.
Zamarłem. Siedzieliśmy przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu na Pradze. Magda patrzyła na mnie z oczami pełnymi łez, a ja czułem, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Przez chwilę nie mogłem złapać oddechu. W głowie miałem tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”
– Paweł… – zaczęła znowu, ale nie pozwoliłem jej dokończyć. Wstałem gwałtownie, krzesło upadło z hukiem na podłogę.
– To przez to, jak wyglądam? – zapytałem z goryczą. – Przez to, że ważę sto czterdzieści kilo i nie mogę wejść po schodach bez zadyszki?
Magda spuściła wzrok. Milczała. To milczenie bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Wyszedłem z mieszkania, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej musiałem się zatrzymać po kilku stopniach. Serce waliło mi jak oszalałe, pot zalewał czoło. „Nawet nie potrafię odejść z godnością” – pomyślałem z pogardą do siebie.
Tamtej nocy spałem u matki. Leżałem na starym tapczanie w moim dawnym pokoju, patrząc w sufit. Mama weszła po cichu, usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała mnie po głowie jak małego chłopca.
– Synku, wszystko się ułoży – szepnęła.
Ale ja wiedziałem, że nic się nie ułoży. Byłem sam. Została mi tylko lodówka i paczka chipsów.
Przez kolejne tygodnie żyłem jak cień człowieka. Rano budziłem się z ciężarem w piersi, wieczorem zasypiałem z pustką w żołądku – choć ten żołądek był pełen śmieciowego jedzenia. Praca w urzędzie miasta była tylko kolejną rutyną: komputer, papierosy na balkonie, kawa za kawą.
Ojciec dzwonił rzadko. Kiedy już się odezwał, mówił krótko:
– Paweł, weź się w garść. Życie to nie bajka.
Zawsze miałem mu za złe te słowa. Ale może miał rację?
Pewnego dnia zobaczyłem swoje odbicie w szybie tramwaju. Zobaczyłem człowieka z podwójnym podbródkiem, spoconego, z oczami bez blasku. I wtedy coś we mnie pękło.
Wróciłem do pustego mieszkania i wyjąłem stary zeszyt Magdy. Na pierwszej stronie napisała kiedyś: „Nie bój się zmian”.
Zacząłem od małych rzeczy. Rano zamiast drożdżówki – jabłko. Zamiast windy – schody (choć na początku tylko dwa piętra). Każdy dzień był walką: z głodem, ze zmęczeniem, z własną nienawiścią do siebie.
Najtrudniej było wieczorami. Samotność bolała najbardziej wtedy, gdy świat cichł i zostawały tylko moje myśli.
– Po co to wszystko? – pytałem siebie w lustrze.
Ale nie przestawałem.
Mama wspierała mnie jak mogła:
– Synku, zrobiłam ci zupę jarzynową bez śmietany.
Ojciec… Cóż, on milczał. Ale kiedy po pół roku przyjechałem do nich na święta i zobaczył mnie szczuplejszego o trzydzieści kilo, powiedział tylko:
– No, w końcu wyglądasz jak facet.
To bolało i cieszyło jednocześnie.
Znajomi przestali dzwonić. Z Magdą kontakt się urwał całkowicie. Czułem się jak rozbitek na tratwie pośrodku oceanu.
W pracy zaczęli zauważać zmiany:
– Paweł, ty schudłeś! – wykrzyknęła Basia z księgowości.
Uśmiechnąłem się pierwszy raz od miesięcy.
Zacząłem biegać po parku Skaryszewskim. Najpierw truchtem, potem coraz szybciej. Każdy kilometr był jak zwycięstwo nad dawnym sobą.
Założyłem konto na Instagramie. Wrzuciłem pierwsze zdjęcie: „Nowy ja”. Nie spodziewałem się niczego wielkiego – a jednak ludzie zaczęli pisać:
– Szacunek!
– Jesteś inspiracją!
– Też spróbuję!
To dawało mi siłę.
Po roku ważyłem już o dziewięćdziesiąt kilo mniej. Zacząłem kupować ubrania w zwykłych sklepach, a nie w działach „XXXL”.
Pewnego dnia spotkałem Magdę na ulicy. Szła z nowym facetem za rękę. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Paweł? To naprawdę ty?
Uśmiechnąłem się tylko i poszedłem dalej.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Synku, jestem z ciebie dumna.
A ojciec? Przyszedł do mnie któregoś dnia do mieszkania i powiedział:
– Wiesz… może czasem warto posłuchać starego ojca.
Przytuliłem go pierwszy raz od lat.
Dziś mam trzydzieści pięć lat i ważę siedemdziesiąt pięć kilo. Biegam maratony, gotuję zdrowe obiady dla siebie i rodziców. Czasem czuję jeszcze pustkę po Magdzie – ale wiem już, że jestem kimś więcej niż tylko „tym grubym Pawłem”.
Patrzę w lustro i pytam siebie: czy musiałem stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy naprawdę dopiero ból potrafi nas obudzić do życia? Co wy o tym myślicie?