Obiecałam córce wymarzony prezent ślubny, ale życie napisało inny scenariusz. Czy można naprawić złamane serce?
— Mamo, czy ty naprawdę to zrobiłaś? — głos Zuzi drżał, a jej oczy były pełne łez i niedowierzania. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, w której jeszcze niedawno razem piekłyśmy ciasta na jej wieczór panieński. Teraz między nami wisiała cisza cięższa niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie tak miało być. Przecież obiecałam jej, że dostanie od nas z Markiem mieszkanie na start — wymarzony prezent ślubny, o którym mówiła od dziecka. Odkładaliśmy z mężem każdy grosz przez lata, rezygnując z wakacji, nowych mebli, nawet z drobnych przyjemności. Byłam dumna, że mogę dać córce coś, czego sama nigdy nie dostałam od swoich rodziców.
Ale życie nie pyta o plany. Kiedy zadzwonił mój brat Paweł, płakał jak dziecko. Jego żona zostawiła go z dwójką dzieci i długami po jej leczeniu. A potem przyszła diagnoza: rak. W jednej chwili wszystko się zmieniło. Nie mogłam patrzeć, jak mój brat gaśnie w oczach, jak jego dzieci — moje chrześniaki — boją się każdego dnia o tatę. Lekarze powiedzieli jasno: prywatna terapia to jedyna szansa. Kosztowała fortunę. Fortunę, którą mieliśmy przeznaczyć na mieszkanie dla Zuzi.
— Zuzia, ja… Przepraszam. Musiałam pomóc Pawłowi. On by nie przeżył bez tej terapii — próbowałam tłumaczyć, ale ona już mnie nie słuchała.
— A ja? Ja się nie liczę? — krzyknęła przez łzy. — Obiecałaś mi! To był mój jedyny plan na przyszłość! Jak mam teraz zacząć życie z Michałem?
Wiedziałam, że ją zawiodłam. Ale czy mogłam postąpić inaczej? Każda matka rozumie ten ból: wybierasz między jednym dzieckiem a drugim. Bo Paweł był dla mnie jak syn po śmierci naszych rodziców.
Marek próbował łagodzić sytuację:
— Zuzia, to tylko pieniądze. Może za rok, dwa uda nam się znów coś odłożyć…
Ale ona już była nieobecna. Wybiegła z domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.
Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. W pracy nie mogłam się skupić, w domu unosiła się atmosfera żalu i rozczarowania. Michał — narzeczony Zuzi — przyszedł do nas raz. Stał w progu i patrzył na mnie z wyrzutem:
— Pani Aniu, rozumiem rodzinę… Ale Zuzia czuje się zdradzona. Miała nadzieję na lepszy start niż my wszyscy.
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że mają rację. Ale czy miałam pozwolić Pawłowi umrzeć?
W dniu ślubu Zuzi siedziałam w ostatnim rzędzie kościoła. Ona nawet na mnie nie spojrzała. Po ceremonii podeszłam do niej z bukietem białych róż.
— Kochanie…
— Nie teraz, mamo — przerwała mi zimno i odeszła pod rękę z Michałem.
Wieczorem wróciłam do pustego domu. Marek siedział w kuchni i patrzył w okno.
— Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby zrozumieć, co jest naprawdę ważne — powiedział cicho.
Minęły tygodnie. Paweł powoli wracał do zdrowia, dzieci znów się uśmiechały. Ale ja czułam się coraz bardziej samotna. Pisałam do Zuzi wiadomości — bez odpowiedzi. Próbowałam dzwonić — nie odbierała.
W końcu przyszła do mnie jej teściowa, pani Teresa.
— Aniu, Zuzia cierpi. Czuje się zdradzona i opuszczona przez własną matkę. Może powinnaś jej powiedzieć całą prawdę? Pokazać rachunki za leczenie Pawła? Może wtedy zrozumie…
Ale czy to by coś zmieniło? Czy można wybaczyć matce złamane słowo?
Któregoś dnia spotkałam Zuzię przypadkiem w sklepie spożywczym. Stałyśmy przy kasie obok siebie. Spojrzała na mnie chłodno.
— Cześć — powiedziałam cicho.
— Cześć — odpowiedziała bez emocji.
— Zuzia… Ja naprawdę chciałam dobrze…
— Wiem, mamo. Ale czasem dobre chęci to za mało.
Odeszła bez słowa więcej.
Czasem siedzę wieczorami przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym, jak jedno wydarzenie może przekreślić lata bliskości i miłości. Czy mogłam postąpić inaczej? Czy każda matka musi wybierać między dziećmi?
Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć taką zdradę? A może to ja powinnam prosić o przebaczenie do końca życia?