Między miłością a zazdrością: Jak mieszkanie po mamie rozdarło naszą rodzinę

— Więc to wszystko było zaplanowane? — głos ciotki Haliny przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni mamy, tej samej, w której jeszcze niedawno pachniało rosołem i świeżym chlebem. Teraz czułam tylko chłód i ciężar spojrzeń. — Nie prosiłam o to — wyszeptałam, ale nikt nie chciał słuchać.

Mama zmarła nagle, dwa miesiące temu. Zawał. Byłam przy niej do końca, trzymałam ją za rękę, kiedy odchodziła. Wtedy nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos, poczuć jej ciepło. Dopiero potem, kiedy przyszły papiery od notariusza, dowiedziałam się, że mama zapisała mi swoje mieszkanie. Tylko mnie. Nie mojemu bratu Tomkowi, nie ciotce Halinie, która przez lata pomagała mamie w zakupach, nie kuzynce Magdzie, która wpadała na święta. Tylko mnie.

Nie spałam przez kilka nocy. Przewracałam się z boku na bok, patrząc w sufit i słysząc w głowie głos mamy: „To dla ciebie, Kasiu. Chcę, żebyś miała swój kąt”. Ale czy naprawdę tego chciałam? Czy mogłam to przyjąć bez poczucia winy?

Pierwszy raz przyszli wszyscy razem tydzień po pogrzebie. Siedzieliśmy przy stole, na którym mama zawsze stawiała sernik i kompot z wiśni. Teraz była tylko kawa i cisza. — To niesprawiedliwe — powiedział Tomek, patrząc mi prosto w oczy. — Mama zawsze mówiła, że wszystko będzie po równo.

— Może zmieniła zdanie? — próbowałam bronić jej decyzji, ale czułam się jak oszustka.

— Może ją do tego namówiłaś? — dodała Magda z przekąsem. — Przecież byłaś z nią najczęściej.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć, że to nieprawda, że nigdy nie rozmawiałyśmy o spadku. Że mama po prostu… kochała mnie trochę inaczej? Może bardziej potrzebowałam jej bliskości? Ale każde słowo wydawało się nie na miejscu.

Od tamtej pory telefon milczał. Nikt nie dzwonił z pytaniem „jak się czujesz”, nikt nie zapraszał na niedzielny obiad. Zostałam sama w mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu. Nawet pelargonie na balkonie jakby zwiędły szybciej niż zwykle.

Próbowałam rozmawiać z Tomkiem. Spotkałam go przypadkiem pod blokiem, kiedy wracał z pracy. — Tomek, proszę cię… To nie moja wina — zaczęłam niepewnie.

— Wiesz co? — przerwał mi ostro. — Zawsze byłaś tą lepszą córką. Zawsze wszystko dla ciebie. Teraz masz nawet mieszkanie.

Patrzył na mnie z takim bólem i rozczarowaniem, że nie mogłam wykrztusić ani słowa. Odszedł bez pożegnania.

W pracy też zaczęło być ciężko. Koleżanki szeptały za moimi plecami: „Podobno dostała mieszkanie po matce… Ale jej się powodzi”. Czułam się jak złodziejka własnego życia.

Pewnego wieczoru zadzwoniła ciotka Halina. — Kasiu, musimy porozmawiać — powiedziała chłodno. Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko rynku. Siedziała sztywno, z dłońmi splecionymi na stole.

— Twoja mama była dobrą kobietą — zaczęła powoli. — Ale nie rozumiem jej decyzji. Myślisz, że to sprawiedliwe?

Zacisnęłam usta. — Nie wiem… Może chciała mi coś wynagrodzić? Może bała się, że zostanę sama?

— A my? My się nie liczymy? — Jej oczy zaszkliły się łzami.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to nie ja napisałam testament.

Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam na kanapie mamy. Przeglądałam stare zdjęcia: mama z Tomkiem na wakacjach nad morzem, ja z nią na spacerze w parku, cała rodzina przy stole wigilijnym. Kiedyś byliśmy blisko. Teraz dzieliło nas coś niewidzialnego i ciężkiego jak mur.

Z czasem zaczęły przychodzić listy od prawników. Tomek chciał podważyć testament. Magda domagała się „sprawiedliwego podziału”. Każdy dzień przynosił nowe oskarżenia i żądania.

Pewnej nocy śniła mi się mama. Stała w kuchni i gotowała rosół. Uśmiechała się do mnie ciepło: „Nie bój się, Kasiu. Zrobiłam to z miłości”. Obudziłam się zapłakana.

Zrozumiałam wtedy, że mieszkanie stało się symbolem czegoś więcej niż tylko czterech ścian. Było dowodem miłości mamy, ale też źródłem zazdrości i bólu dla reszty rodziny.

Próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Tomkiem. Zaprosiłam go na kawę do mieszkania mamy. Przyszedł niechętnie, usiadł sztywno przy stole.

— Tomek… Ja naprawdę nie chciałam nikogo skrzywdzić — zaczęłam cicho.

— To oddaj mieszkanie — rzucił bez emocji.

— Nie mogę… To ostatnia rzecz po mamie…

— Dla ciebie! A dla mnie co zostało? Wspomnienia?

Zamilkliśmy oboje. Wiedziałam, że nie znajdziemy już wspólnego języka.

Dziś siedzę na balkonie mamy i patrzę na pelargonie. Myślę o tym wszystkim, co straciłam i co dostałam jednocześnie. Czy warto było? Czy można być szczęśliwym w miejscu pełnym cudzych łez?

Czasem zastanawiam się: czy gdybym mogła cofnąć czas, poprosiłabym mamę o inny testament? Czy wtedy rodzina byłaby jeszcze rodziną?