Jak sprytem pozbyłam się teściowej i odzyskałam spokój – historia Magdy z Poznania
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam, tuląc do piersi moją kilkutygodniową córeczkę. – Magda, nie przesadzaj, przecież to tylko mama! – rzucił mój mąż, Michał, próbując rozładować atmosferę. Ale ja już wiedziałam, że ten dzień będzie początkiem końca mojego spokoju.
Teściowa, pani Wanda, wparowała do naszego mieszkania na Winogradach z siatkami pełnymi jedzenia i własnych pomysłów na nasze życie. – No i jak się czujesz, młoda matko? – zapytała z przesadną troską, rozglądając się po salonie. – Widzę, że znowu nie posprzątane. A dziecko? Dlaczego nie śpi w swoim łóżeczku? – zaczęła od razu.
Odetchnęłam głęboko. Przez pierwsze tygodnie po porodzie próbowałam być wdzięczna za jej pomoc. Ale Wanda nie znała granic. Wtrącała się we wszystko: od karmienia piersią po wybór pieluch i temperaturę w pokoju. Potrafiła wejść bez pukania do łazienki, kiedy kąpałam małą Zosię. – Wiesz, Magda, ja to wszystko robiłam inaczej. Ty się jeszcze musisz dużo nauczyć – powtarzała codziennie.
Michał był rozdarty. Z jednej strony kochał matkę i nie chciał jej urazić, z drugiej widział, jak bardzo jestem zmęczona i przygnębiona. Ale kiedy próbował z nią rozmawiać, Wanda tylko się obrażała. – Synku, ja chcę dobrze! Ty nie pamiętasz, jak cię wychowałam? – mówiła ze łzami w oczach.
Pewnego wieczoru, kiedy próbowałam uspać Zosię, usłyszałam przez cienką ścianę rozmowę Wandy z Michałem:
– Ona sobie nie radzi. Ja muszę tu być! Gdyby nie ja, to dziecko by już było chore!
– Mamo, Magda daje radę…
– Nie widzisz tego bałaganu? I ona chce wracać do pracy? Kto się zajmie Zosią? Ty?
Zacisnęłam zęby. Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam płakać nocami, a w dzień udawałam przed Wandą i Michałem, że wszystko jest w porządku. Moja mama mieszkała daleko, nie miałam tu nikogo bliskiego poza mężem.
W końcu przyszedł dzień, który przelał czarę goryczy. Wanda weszła do kuchni i zobaczyła mnie przy kawie.
– Kawa? Wiesz, że kofeina przechodzi do mleka? – rzuciła z wyrzutem.
– To jest bezkofeinowa…
– Aha… – spojrzała na mnie z politowaniem.
Tego dnia postanowiłam działać. Wiedziałam, że prośby i rozmowy nic nie dadzą. Musiałam być sprytna.
Wieczorem usiadłam z Michałem przy stole.
– Kochanie… Ja już nie daję rady. Albo twoja mama wraca do siebie, albo ja wyprowadzam się do mojej mamy na jakiś czas.
Michał pobladł.
– Przecież ona chce pomóc…
– To nie jest pomoc! To kontrola! Ja się duszę!
Następnego dnia rano podeszłam do Wandy z uśmiechem:
– Pani Wando… Mam prośbę. Skoro już pani tu jest i tak świetnie sobie radzi z Zosią… Może zostanie pani z nią sama przez kilka dni? Ja muszę pojechać do Warszawy na szkolenie służbowe. Michał też ma delegację.
Wanda zbladła.
– Sama? Na kilka dni?
– Tak! Przecież pani mówiła, że ja sobie nie radzę…
Zaskoczyło ją to. Próbowała się wykręcić:
– Ale ja mam swoje sprawy…
– Pani Zbigniew (jej mąż) na pewno sobie poradzi! – uśmiechnęłam się szeroko.
Wieczorem zadzwoniła do swojego męża:
– Zbyszek, ja tu chyba długo nie wytrzymam…
Następnego dnia zaczęłam przygotowania do „wyjazdu”. Spakowałam walizkę na pokaz i poprosiłam Wandę o listę rzeczy do zrobienia przy Zosi.
– Proszę bardzo! Wszystko zapisane: godziny karmienia, przewijania, spacery…
Wanda była coraz bardziej zestresowana.
W nocy usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
– Zbyszek, ja wracam jutro! Nie dam rady sama z tym wszystkim!
Rano oznajmiła:
– Magda… jednak muszę wracać do domu. Zbyszek źle się czuje…
– Ojej! To bardzo mi przykro… Ale dziękuję za pomoc!
Gdy zamknęły się za nią drzwi, poczułam ulgę tak wielką, że aż usiadłam na podłodze i rozpłakałam się ze szczęścia. Michał był trochę zdezorientowany:
– Myślisz, że wróci?
– Może kiedyś… Ale już wiem, jak sobie radzić.
Od tamtej pory Wanda wpada tylko na niedzielny obiad i stara się nie wtrącać w nasze życie. Zosia rośnie zdrowo i szczęśliwie. Ja odzyskałam swój dom i spokój.
Czasem zastanawiam się: czy każda młoda matka musi walczyć o swoje miejsce w rodzinie? Czy naprawdę tylko spryt pozwala nam zachować godność i szczęście? Jak wy radzicie sobie z rodziną męża?