Mój mąż chce wysłać naszego syna do swojej matki: Moja walka o rodzinę

— Marta, nie rozumiesz, to naprawdę dla Dawida będzie lepiej — głos Bartka drżał, ale był stanowczy. Stał w kuchni, oparty o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Ja siedziałam przy stole, ściskając kubek z zimną już herbatą. Czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność.

— Lepiej? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Chcesz wysłać naszego syna do twojej matki na wieś, bo… bo co? Bo nie radzisz sobie z własnym dzieckiem?

Bartek odwrócił wzrok. Przez chwilę milczał, a potem westchnął ciężko.

— Marta, ty wiesz, jak jest. Dawid od miesięcy sprawia problemy w szkole. Bijatyki, wagary… Ja już nie wiem, co robić. Moja mama sobie z nim poradzi. Tam będzie miał spokój, świeże powietrze, żadnych złych kolegów.

Wiedziałam, że to nie cała prawda. Bartek zawsze uciekał od problemów. Zamiast rozmawiać z Dawidem, zamykał się w swoim warsztacie albo wychodził na długie spacery z psem. A ja zostawałam sama z synem, z jego gniewem i łzami.

Dawid miał trzynaście lat i przechodził trudny okres. Odkąd Bartek stracił pracę w fabryce i zaczął dorabiać dorywczo, w domu było coraz mniej pieniędzy i coraz więcej napięcia. Ja pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany. Często wracałam do domu wykończona, a wtedy Dawid już spał albo udawał, że śpi.

Pamiętam tamten wieczór sprzed tygodnia. Dawid wrócił do domu z podbitym okiem. Znowu bójka w szkole. Dyrektorka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jeśli sytuacja się powtórzy, będzie musiała zawiesić go w prawach ucznia. Bartek wtedy tylko wzruszył ramionami.

— On potrzebuje silnej ręki — powiedział cicho. — Moja mama go wychowa.

Ale ja znałam te metody wychowawcze jego matki. Twarda kobieta po przejściach, która nie znała słowa „przepraszam” ani „kocham cię”. Wychowała Bartka twardą ręką i do dziś widzę w nim tego przestraszonego chłopca, który nigdy nie nauczył się mówić o swoich uczuciach.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez cienką ścianę, jak Dawid płacze w swoim pokoju. Chciałam do niego pójść, przytulić go i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie wiedziałam już, czy mam do tego prawo. Czy jestem dobrą matką?

Następnego dnia po pracy poszłam do szkoły porozmawiać z wychowawczynią Dawida. Pani Anna spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Pani Marto, Dawid jest bardzo inteligentny, ale zamknięty w sobie. Wiem, że ma trudności w domu… Może warto porozmawiać z psychologiem?

Wróciłam do domu z ulotką poradni psychologicznej i nadzieją, że może jeszcze nie wszystko stracone. Ale Bartek tylko machnął ręką.

— Psycholog? To strata czasu i pieniędzy. Moja mama wie lepiej.

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Dawid zamykał się w swoim pokoju i słuchał muzyki na słuchawkach. Czułam, jak rodzina rozpada mi się w rękach.

Pewnego wieczoru usiadłam przy łóżku Dawida.

— Synku… powiedz mi szczerze: chcesz jechać do babci?

Dawid spojrzał na mnie wielkimi oczami pełnymi łez.

— Mamo… ja nie chcę tam jechać. Babcia mnie nie lubi. Ona zawsze mówi, że jestem taki jak tata… że nic ze mnie nie będzie.

Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno.

— Nie pozwolę na to — wyszeptałam mu do ucha.

Następnego dnia postanowiłam działać. Zadzwoniłam do poradni i umówiłam nas na wizytę u psychologa rodzinnego. Bartek był wściekły.

— Ty zawsze wszystko robisz po swojemu! — krzyczał. — Nie liczysz się z moim zdaniem!

— Bo twoje zdanie to ucieczka! — odpowiedziałam równie głośno. — Ja chcę walczyć o nasze dziecko!

Przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie prawie wcale. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

W końcu przyszła sobota i nasza pierwsza wizyta u psychologa. Dawid był spięty i milczący, ale pani psycholog miała ciepły głos i cierpliwość świętego. Rozmawialiśmy długo o naszych problemach, o tym, co czujemy i czego się boimy.

Bartek siedział z boku, początkowo zamknięty w sobie jak zwykle. Ale kiedy pani psycholog zapytała go o dzieciństwo i relacje z matką, zobaczyłam w jego oczach łzy.

— Ja… ja nie chcę być taki jak ona — wyszeptał.

Po tej rozmowie coś się zmieniło. Bartek zaczął częściej rozmawiać z Dawidem. Zaczął słuchać, a nie tylko wymagać posłuszeństwa. Ja też nauczyłam się prosić o pomoc i mówić o swoich uczuciach.

Nie było łatwo. Były dni pełne łez i krzyków, ale były też chwile bliskości i nadziei.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie jest miejsce bez problemów. To miejsce, gdzie mimo wszystko walczysz o tych, których kochasz.

Czasem zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy odpuściła? Gdybym pozwoliła Bartkowi wysłać Dawida do jego matki? Czy jeszcze bylibyśmy rodziną? Czy można naprawić coś, co tak długo było psute? Może każdy zasługuje na drugą szansę – nawet my.