Nigdy więcej nie chcę wychodzić za mąż – opowieść o cenie poświęcenia

– Mamo, dlaczego znowu płaczesz? – głos mojej córki, Marty, rozbrzmiał w kuchni, kiedy próbowałam ukryć łzy za parującym garnkiem zupy. Odwróciłam się gwałtownie, wycierając policzki w pośpiechu.

– Nic się nie stało, kochanie. To tylko cebula – skłamałam, choć dobrze wiedziałam, że cebula nie ma tu nic do rzeczy.

Z wiekiem zrozumiałam, że nigdy więcej nie chcę wychodzić za mąż. To zdanie powtarzam sobie w myślach jak mantrę od kilku lat, odkąd zostałam sama. Mój drugi mąż, Andrzej, odszedł ode mnie nagle – bez słowa wyjaśnienia, zostawiając na stole klucze i kartkę: „Nie potrafię już tak żyć”. Zanim pojawił się Andrzej, byłam już po jednym nieudanym małżeństwie z ojcem moich dzieci. Myślałam wtedy, że drugi raz będzie inaczej. Że może tym razem ktoś doceni moje starania, miłość i oddanie. Ale życie napisało inny scenariusz.

Mam troje dzieci: dwóch synów i córkę. Najstarszy, Tomek, zawsze był zamknięty w sobie. Kiedy miał dziesięć lat, jego ojciec wyprowadził się do innej kobiety. Tomek nigdy mi tego nie wybaczył. Winił mnie za rozpad rodziny, choć starałam się być dla niego matką i ojcem jednocześnie. Średni syn, Paweł, był moim oczkiem w głowie – wrażliwy, utalentowany muzycznie, ale zbyt delikatny na ten świat. Najmłodszego, Jacka, urodziłam już po czterdziestce. Był moim promykiem nadziei na lepsze jutro.

Przez całe życie byłam idealną matką – troskliwą, czułą, bez nałogów. Dzieci mogły liczyć na mnie w każdej chwili: kiedy Tomek miał gorączkę i trzeba było jechać na pogotowie w środku nocy; kiedy Paweł wracał zapłakany ze szkoły przez kolegów; kiedy Marta pierwszy raz się zakochała i przyszła do mnie z sercem na dłoni. Zawsze byłam obok. Gotowa wysłuchać, przytulić, ugotować ulubioną zupę pomidorową.

Ale czy ktoś kiedyś zapytał mnie, czego ja potrzebuję? Czy ktoś zauważył moje zmęczenie? Moje łzy w poduszkę po kolejnej kłótni z Andrzejem? Moje ciche modlitwy o zdrowie dzieci? Nie. Byłam jak cień – obecna zawsze wtedy, gdy trzeba było coś naprawić, ugasić pożar emocji albo po prostu być.

Pamiętam dzień, kiedy Andrzej odszedł. Była jesień – liście spadały z drzew jak moje złudzenia. Siedziałam wtedy przy stole z Jackiem, który miał wtedy siedem lat. Rysował coś zawzięcie kredkami.

– Mamo, czy tata wróci? – zapytał nagle.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież sama nie znałam odpowiedzi.

– Nie wiem, kochanie – powiedziałam cicho i pogłaskałam go po głowie.

Od tamtej pory minęło dziesięć lat. Dzieci dorosły. Tomek wyjechał do Warszawy i rzadko dzwoni. Paweł mieszka w Krakowie ze swoją dziewczyną i gra w zespole jazzowym. Marta studiuje psychologię we Wrocławiu i wpada do domu tylko na święta. Jacek kończy liceum i coraz częściej zamyka się w swoim pokoju.

A ja? Zostałam sama w dużym mieszkaniu na obrzeżach Poznania. Każdego ranka budzę się w pustym łóżku i pytam siebie: czy to wszystko miało sens? Czy warto było poświęcić siebie dla innych?

Ostatnio coraz częściej odwiedzają mnie myśli o przeszłości. Przypominam sobie chwile szczęścia – śmiech dzieci na wakacjach nad morzem, wspólne pieczenie pierników przed Bożym Narodzeniem, pierwsze kroki Marty na szkolnej scenie podczas przedstawienia. Ale te wspomnienia są jak fotografie – piękne, lecz nieruchome. Nie da się ich przywrócić do życia.

Kilka tygodni temu zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.

– Pani Aniu, może pójdziemy razem na spacer? – zaproponowała.

Zgodziłam się niechętnie. Wyszłyśmy do parku i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o pogodzie, o cenach w sklepach, o polityce. W pewnym momencie pani Zofia spojrzała mi prosto w oczy:

– Pani Aniu, pani jest jeszcze młoda! Może powinna pani pomyśleć o sobie?

Zaśmiałam się gorzko.

– Ja już nie chcę nikogo poznawać. Nie chcę wychodzić za mąż. Mam dość rozczarowań.

Pani Zofia pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Ale samotność też boli…

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Samotność boli – to prawda. Ale jeszcze bardziej boli świadomość, że przez lata byłam dla wszystkich… tylko nie dla siebie.

Kilka dni później odwiedziła mnie Marta.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.

Usiadłyśmy przy stole.

– Wiem, że jesteś zmęczona życiem – zaczęła cicho. – Ale my cię potrzebujemy. Nawet jeśli jesteśmy daleko…

Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.

– A ja potrzebuję was… Ale nie chcę już nikomu się podporządkowywać. Nie chcę być żoną tylko dlatego, że tak wypada.

Marta uśmiechnęła się smutno.

– Może czas pomyśleć o sobie? Zacząć żyć dla siebie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy potrafię jeszcze żyć dla siebie? Czy umiem być szczęśliwa bez poczucia winy?

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale też silną jak nigdy wcześniej. Już wiem: nigdy więcej nie chcę wychodzić za mąż. Chcę być wolna od oczekiwań innych ludzi. Chcę nauczyć się kochać siebie tak samo mocno, jak kochałam swoje dzieci.

Czasem zastanawiam się: czy można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy samotność to kara czy szansa? Może właśnie teraz nadszedł moment, by odnaleźć siebie…