Między ciszą a krzykiem: Wyznanie Magdy Nowak

– Magda, proszę cię, powiedz coś – głos Piotra drży, choć stara się brzmieć pewnie.

Siedzę w białej sukni ślubnej na wózku inwalidzkim, a moje dłonie kurczowo ściskają materiał na kolanach. Wokół nas tłoczą się goście, szepczą coś pod nosem, niektórzy patrzą na mnie z litością, inni z zakłopotaniem. Mama stoi przy drzwiach kościoła, jej twarz jest blada jak ściana. Ojciec nawet nie przyszedł. Znowu.

W głowie huczy mi od pytań. Czy to wszystko ma sens? Czy Piotr naprawdę mnie kocha, czy tylko czuje się odpowiedzialny po tym, co się stało? Czy ja sama potrafię jeszcze kochać?

Odkąd pamiętam, byłam tą „dzielną Magdą”. Najlepsza uczennica w liceum im. Kopernika w Radomiu, stypendystka, wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pomóc. A potem jeden wieczór zmienił wszystko.

To był listopad. Padał deszcz, a ja wracałam z prób chóru. Tata zadzwonił: „Magda, wracaj szybko do domu, mama się źle czuje”. Wsiadłam na rower i pędziłam przez mokre ulice. Nie zauważyłam samochodu. Pamiętam tylko światła i krzyk hamulców.

Obudziłam się w szpitalu. Mama płakała przy moim łóżku. Tata stał z boku, zaciśnięte pięści i wzrok wbity w podłogę. Lekarz powiedział: „Uszkodzenie rdzenia kręgowego. Magda, nie będziesz chodzić”.

Przez pierwsze tygodnie nie chciałam nikogo widzieć. Piotr przychodził codziennie, przynosił mi książki i ulubione czekoladki Wedla. Mama gotowała rosół i próbowała udawać, że wszystko jest jak dawniej. Ale tata… Tata zniknął. Najpierw tłumaczył się pracą, potem przestał odbierać telefony.

Zaczęłam nienawidzić swojego ciała. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Ale sen nie mijał. Rehabilitacja bolała bardziej niż złamane serce.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę rodziców przez uchylone drzwi:
– To twoja wina! – syknął tata. – Gdybyś jej nie kazała wracać…
– Jak możesz tak mówić?! – mama płakała.
– Zniszczyłaś jej życie…

Od tamtej pory mama była coraz bardziej przygaszona. Ja zamknęłam się w sobie.

Piotr był jedynym światłem w tym tunelu. Kiedy zaproponował mi wspólny wyjazd nad morze, odmówiłam. Bałam się ludzi, ich spojrzeń i szeptów: „Taka ładna dziewczyna… szkoda”. Ale Piotr nie odpuszczał.

– Magda, kocham cię – powiedział pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy na ławce pod blokiem. – Chcę być z tobą. Na dobre i na złe.

Płakałam wtedy jak dziecko. Nie wierzyłam mu. Myślałam, że robi to z litości.

Minęły dwa lata. Nauczyłam się żyć na nowo: sama robić zakupy w Biedronce, jeździć autobusem z niską podłogą, nawet gotować pierogi na święta. Mama wróciła do pracy w bibliotece, ale tata… Tata odszedł do innej kobiety.

Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia, gdy Piotr uklęknął przede mną z pierścionkiem.
– Wyjdziesz za mnie?

Zgodziłam się. Chciałam wierzyć, że zasługuję na szczęście.

Przygotowania do ślubu były koszmarem. Ciotka Basia szeptała mamie do ucha:
– Po co jej to? Przecież ona już nigdy nie będzie normalna…

Babcia płakała: „Za moich czasów takie rzeczy się ukrywało…”

A ja? Ja walczyłam ze sobą każdego dnia.

W dniu ślubu tata zadzwonił:
– Nie mogę przyjść. Przepraszam.

Nie płakałam już wtedy. Byłam pusta w środku.

I teraz siedzę tu, w białej sukni, a Piotr patrzy na mnie z troską i miłością.
– Magda… jeśli nie jesteś gotowa…

Patrzę mu w oczy i widzę w nich prawdę. On naprawdę mnie kocha. Nie za to, kim byłam kiedyś, ale za to, kim jestem teraz.

Wychodzimy z kościoła razem – on prowadzi mój wózek przez tłum gości. Słońce przebija się przez chmury i przez chwilę czuję się wolna.

Na weselu tańczę na wózku z Piotrem do „Dni których nie znamy” Grechuty. Goście patrzą ze wzruszeniem i niedowierzaniem.

Wieczorem mama podchodzi do mnie:
– Przepraszam cię za wszystko…

Ściskam jej dłoń.
– Mamo, już czas wybaczyć sobie i innym.

W nocy leżę obok Piotra i myślę o tym wszystkim, co straciłam – i o tym, co zyskałam.

Czy można być szczęśliwym mimo bólu? Czy miłość naprawdę potrafi uleczyć każdą ranę?

A może najważniejsze to nauczyć się kochać siebie – nawet wtedy, gdy życie odbiera nam wszystko?