Między poczuciem winy a pragnieniem wolności: Ucieczka Weroniki
— Weronika, nie możesz tak po prostu odejść! — głos mamy rozbrzmiewał w mojej głowie, choć siedziałam już daleko od domu, na zimnej ławce w parku Jordana. Liście wirowały wokół moich stóp, a ja ściskałam w dłoni telefon, który co chwilę wibrował kolejnymi wiadomościami. „Zostawiłaś nas, Weronika! Michałowi jest gorzej, a ty uciekasz jak tchórz!” — czytałam po raz kolejny, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Nie chciałam być tchórzem. Chciałam tylko na chwilę przestać być niewidzialna. Od kiedy Michał zachorował na białaczkę, wszystko w naszym domu kręciło się wokół niego. Mama — Agnieszka — rzuciła pracę, tata coraz rzadziej wracał do domu, a ja… Ja miałam być tą „dzielną córką”, która nie sprawia problemów, pomaga przy bracie i nie narzeka. Ale ile można udawać, że się nie istnieje?
Wczoraj wieczorem znów się pokłóciłyśmy. Mama krzyczała, że jestem samolubna, bo nie chciałam zostać z Michałem, kiedy ona musiała jechać do apteki. „Ty masz szkołę, ty masz swoje życie, a ja? Ja już nie mam nic oprócz was!” — wykrzyczała mi prosto w twarz. Wtedy coś we mnie pękło. Spakowałam plecak — kilka ubrań, książkę, szczoteczkę do zębów i oszczędności z urodzin — i wyszłam. Nie oglądałam się za siebie.
Teraz siedzę tu, wśród szeleszczących liści i patrzę na ludzi spieszących się do swoich spraw. Nikt nie wie, że uciekłam z domu. Nikt nie wie, że czuję się winna i wolna jednocześnie. Telefon znów wibruje — „Weronika, wróć do domu!” — tym razem wiadomość jest krótsza, bardziej błagalna niż oskarżycielska. Zaciskam powieki i próbuję nie płakać.
— Przepraszam, czy wszystko w porządku? — słyszę nagle cichy głos obok siebie. To starsza kobieta z siwymi włosami i ciepłym spojrzeniem. Przez chwilę mam ochotę powiedzieć jej wszystko: o chorobie Michała, o mamie, która już mnie nie widzi, o tym jak bardzo chcę być gdzieś indziej. Ale tylko kiwam głową i udaję uśmiech.
— Tak… po prostu czekam na koleżankę — kłamię.
Kobieta odchodzi, a ja czuję jeszcze większą pustkę. Próbuję zadzwonić do taty. Odbiera po kilku sygnałach.
— Weronika? Co się dzieje? Mama mówiła, że cię nie ma w domu…
— Tato… ja… musiałam wyjść. Nie mogłam już tam zostać.
— Gdzie jesteś? — jego głos jest zmęczony, ale nie ma w nim złości.
— W parku Jordana. Nie wiem co robić…
— Poczekaj tam na mnie. Zaraz przyjadę.
Rozłączam się i przez chwilę czuję ulgę. Może tata mnie zrozumie? Może powie mamie, że nie jestem potworem?
Czekając na niego, wspominam ostatnie miesiące. Jak mama przestała się uśmiechać. Jak Michał płakał po nocach z bólu. Jak ja zamykałam się w swoim pokoju i słuchałam muzyki na słuchawkach, żeby nie słyszeć kłótni rodziców. Jak nauczyciele pytali mnie o oceny i frekwencję, a ja nie miałam siły tłumaczyć im, że w domu wszystko się wali.
Tata przyjeżdża szybciej niż myślałam. Siada obok mnie na ławce i przez chwilę milczymy.
— Wiesz… mama jest teraz bardzo zestresowana — zaczyna ostrożnie. — Ale to nie znaczy, że możesz tak po prostu znikać.
— A co mam robić? — wybucham nagle. — Mam udawać, że wszystko jest okej? Że nie istnieję?
Tata wzdycha ciężko.
— Wiem, że ci ciężko. Ale twoja mama też jest tylko człowiekiem. Michał potrzebuje nas wszystkich…
— A ja? Ja też potrzebuję rodziny! Potrzebuję mamy! — łzy ciekną mi po policzkach.
Tata obejmuje mnie ramieniem.
— Wiem… Przepraszam cię za to wszystko.
Siedzimy tak długo w milczeniu. W końcu tata proponuje:
— Chodźmy coś zjeść. Pogadamy spokojnie.
W barze mlecznym przy Placu Inwalidów jem pierogi z serem i czuję się jak małe dziecko. Tata opowiada mi o swoich problemach w pracy, o tym jak trudno mu pogodzić wszystko naraz. Mówi też o mamie — że jest wykończona psychicznie i fizycznie.
— Może powinniśmy wszyscy razem porozmawiać? Może mama nie widzi twojego cierpienia…
Nie wiem czy to coś zmieni. Boję się wracać do domu. Boję się kolejnych wyrzutów sumienia i krzyków.
Ale kiedy wracamy razem pod blok i widzę światło w oknie naszego mieszkania, czuję jak serce bije mi szybciej.
Mama otwiera drzwi zanim zdążymy zapukać. Jej twarz jest blada i zapuchnięta od płaczu.
— Weronika… — szepcze tylko i przytula mnie mocno.
Przez chwilę stoimy tak we trójkę w przedpokoju, a potem wszyscy zaczynamy płakać.
Wieczorem siedzę przy łóżku Michała. Jest słaby i blady, ale uśmiecha się do mnie lekko.
— Wróciłaś…
— Tak, wróciłam.
Nie wiem co będzie dalej. Nie wiem czy potrafię być silna dla wszystkich naraz. Ale wiem jedno: czasem trzeba uciec, żeby ktoś zauważył twoją obecność.
Czy można być dobrą córką i jednocześnie walczyć o siebie? Czy rodzina to miejsce, gdzie każdy ma prawo do słabości? Może właśnie o to chodzi w byciu razem…