To nie jest ten człowiek, którego poślubiłam: Mąż, teściowa i rozpad rodziny w cieniu codzienności

„Klaudia, znowu nie zdążyłaś z obiadem? Michał i Lena są głodni!” – głos Pawła odbija się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. W kuchni pachnie jeszcze niedogotowaną zupą, a ja próbuję uspokoić bliźniaki, które kłócą się o pluszowego misia. Spoglądam na zegar – 13:20. Serce bije mi jak szalone, dłonie mam mokre od potu. To nie jest życie, które sobie wymarzyłam.

Kiedyś Paweł był inny. Pamiętam nasze pierwsze randki na bulwarach wiślanych – śmialiśmy się, planowaliśmy wspólne podróże, marzyliśmy o domu pełnym dzieci. Był czuły, troskliwy, zawsze gotowy pomóc. Teraz patrzy na mnie z chłodem, jakby widział w moich oczach tylko swoje rozczarowanie.

„Mamo, jestem głodna!” – Lena ciągnie mnie za rękaw. „Już kończę, kochanie…” – odpowiadam łamiącym się głosem. Paweł wzdycha ciężko i wychodzi do salonu, gdzie czeka na niego jego matka – pani Halina. Przyjechała „pomóc”, ale jej obecność przypomina raczej kontrolę niż wsparcie.

„Klaudia, kiedy ja byłam młoda, wszystko robiłam sama. Dzieci zawsze miały czysto i ciepło. Może powinnaś się bardziej postarać?” – rzuca przez uchylone drzwi. Zaciskam zęby i próbuję nie płakać.

Zawsze wierzyłam, że Paweł i ja będziemy drużyną. Ale od kiedy pojawiły się dzieci, wszystko się zmieniło. On pracuje do późna, a kiedy wraca do domu, zamiast uśmiechu dostaję listę pretensji: „Dlaczego w domu jest bałagan? Czemu znowu zapomniałaś zapłacić za gaz? Czy ty w ogóle nadajesz się na matkę?” Te słowa bolą bardziej niż cokolwiek innego.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zapytałam: „Pawle, co się z nami dzieje? Dlaczego jesteś taki zły?” Spojrzał na mnie obojętnie: „Może powinnaś słuchać mojej mamy. Ona wie, jak prowadzić dom. Ty jesteś za miękka dla dzieci i wiecznie zmęczona. To nie jest to, czego oczekiwałem od żony.” Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam pokazać mu swojej słabości, więc zamknęłam się w łazience i puściłam wodę, żeby zagłuszyć szloch.

Przypomniałam sobie rodziców z Lublina – ich ciepło i wsparcie. Mama zawsze powtarzała: „Klaudia, małżeństwo to kompromis, ale nie możesz zatracić siebie.” Ale ja już nie wiedziałam, kim jestem.

Następnego dnia Halina została dłużej niż zwykle. Usiadła przy stole z Pawłem i zaczęła: „Pawełku, zawsze byłeś odpowiedzialny i pracowity. Nie wiem, co się dzieje z Klaudią, ale może powinna pojechać na jakiś czas do swoich rodziców? Dzieciom przyda się zmiana.” Nie wierzyłam własnym uszom. Jakby mnie tu w ogóle nie było.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Paweł leżał obok mnie odwrócony plecami. Przypomniałam sobie nasze pierwsze lata – wspólne wyjazdy nad morze do Jastarni, śmiech podczas oglądania starych komedii Barei, rozmowy o przyszłości. Gdzie podział się ten człowiek? Gdzie podzialiśmy się my?

Z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Paweł coraz częściej wychodził z kolegami lub zostawał po godzinach w pracy. Dzieci wyczuwały napięcie – Lena zaczęła moczyć się w nocy, a Michał zamknął się w sobie i przestał rozmawiać nawet ze mną. Próbowałam rozmawiać z Pawłem, ale każda próba kończyła się kłótnią.

Pewnego dnia składając pranie znalazłam na jego telefonie wiadomość od koleżanki z pracy: „Dziękuję ci za rozmowę dziś rano. Bardzo mi pomogłeś.” Zamarłam. Nie miałam siły pytać go o nic – po prostu milczałam i dusiłam wszystko w sobie.

Moja przyjaciółka Marta zauważyła, że coś jest nie tak. Zaprosiła mnie na kawę do małego bistro przy Placu Zbawiciela. „Klaudia, musisz pomyśleć o sobie. Jeśli on cię nie szanuje, musisz mu to powiedzieć albo odejść. Dzieci poczują twoją siłę.” Ale jak odejść, kiedy nie masz dokąd pójść? Moi rodzice są schorowani i mieszkają daleko, a ja mam tylko pół etatu w bibliotece – nie stać mnie na wynajem mieszkania.

Którejś nocy po kolejnej awanturze o niewyprasowaną koszulę Paweł powiedział: „Może rzeczywiście powinnaś wyjechać na jakiś czas do swoich.” Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Dzieci spały w drugim pokoju, a ja siedziałam na brzegu łóżka i patrzyłam przez okno na puste ulice.

Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy dla siebie i dzieci i pojechałam do Marty. Płakałam całą drogę tramwajem numer 17. Marta przyjęła nas z otwartymi ramionami: „Jesteście tu bezpieczni tak długo, jak trzeba.” Dzieci pierwszy raz od miesięcy spały spokojnie.

Po kilku dniach Paweł zadzwonił: „Klaudia, możemy porozmawiać?” Spotkaliśmy się w parku Skaryszewskim – tym samym, gdzie kiedyś trzymaliśmy się za ręce i śmialiśmy bez powodu. Był cichy i przygaszony: „Nie wiedziałem, że to zajdzie tak daleko… Może za bardzo słuchałem mamy… Sam już nie wiem kim jestem ani czego chcę.” Patrzyłam na niego i zdałam sobie sprawę, że ja też już nie wiem kim jesteśmy.

Dziś siedzę sama w pokoju Marty i patrzę jak Lena rysuje rodzinę pod słońcem. Zastanawiam się: czy można jeszcze odbudować miłość po tym wszystkim? Gdzie kończy się kompromis a zaczyna utrata siebie?

Czy Wy uważacie, że warto walczyć o małżeństwo za wszelką cenę? A może trzeba umieć odejść zanim zatracimy własną tożsamość?