„Michał, obiecaj mi, że zaopiekujesz się Zosią…” – Szept matki, który zmienił całe moje życie

– Michał, obiecaj mi, że zaopiekujesz się Zosią…

Ten szept matki, ledwo słyszalny w dusznym szpitalnym pokoju, rozciął moje życie na pół. Stałem przy jej łóżku, ściskając jej wychudzoną dłoń, a łzy spływały mi po policzkach. Zosia spała na plastikowym krześle pod oknem, skulona jak ptak. Miała wtedy dwanaście lat i od urodzenia zmagała się z rdzeniowym zanikiem mięśni. Nasz ojciec odszedł dawno temu – nie wytrzymał ciężaru choroby córki i biedy. Zostaliśmy we trójkę: mama, Zosia i ja. Teraz miało nas zostać tylko dwoje.

– Michał… – powtórzyła matka z wysiłkiem. – Obiecaj mi.

Nie miałem wyboru. Obiecałem. I w tej chwili poczułem, jakby ktoś zamknął mnie w klatce z żelaza. Miałem dwadzieścia dwa lata, studiowałem informatykę na Politechnice Warszawskiej, miałem marzenia o własnym życiu, podróżach, pracy w dużej firmie. Ale tamtego dnia wszystko się skończyło.

Pogrzeb był skromny. Sąsiedzi przynieśli ciasto i kwiaty, ksiądz mówił o nadziei i miłości, ale ja czułem tylko pustkę i strach. Zosia nie płakała – patrzyła na mnie wielkimi oczami i ściskała moją rękę tak mocno, jakby bała się, że też ją zostawię.

Pierwsze tygodnie po śmierci mamy były jak koszmar na jawie. Musiałem załatwiać formalności w urzędach, walczyć o zasiłek pielęgnacyjny dla Zosi, tłumaczyć wykładowcom na uczelni, dlaczego nie mogę być na zajęciach. Próbowałem pogodzić opiekę nad siostrą z nauką i pracą dorywczą w sklepie spożywczym. Każdy dzień był walką o przetrwanie.

Zosia była coraz słabsza. Potrzebowała rehabilitacji, leków, specjalistycznego sprzętu. NFZ odmawiał refundacji wielu rzeczy – „brak środków”. Pisałem podania, prosiłem o pomoc fundacje. Czasem miałem wrażenie, że Polska to kraj dla zdrowych i bogatych.

Pewnej nocy usłyszałem cichy płacz z pokoju Zosi. Wszedłem do niej – leżała skulona pod kołdrą.

– Michał… boję się…

Usiadłem obok niej i pogłaskałem ją po głowie.

– Czego się boisz?

– Że mnie zostawisz… jak tata…

Serce mi pękło. Przytuliłem ją mocno.

– Nigdy cię nie zostawię, Zosiu. Obiecałem mamie.

Ale w środku czułem bunt. Czy naprawdę muszę rezygnować ze wszystkiego? Koledzy z roku wyjeżdżali na Erasmusa, wrzucali zdjęcia z Barcelony i Berlina. Ja siedziałem w ciasnym mieszkaniu na Pradze i liczyłem każdy grosz.

Z czasem zaczęły się konflikty z babcią ze strony ojca. Dzwoniła coraz częściej:

– Michał, ty jesteś jeszcze młody! Oddaj Zosię do domu opieki! Tam się nią zajmą! Ty musisz żyć!

Krzyczałem do słuchawki:

– Babciu! Ona jest moją siostrą! Nie oddam jej!

Ale potem leżałem nocami i myślałem: a może babcia ma rację? Może jestem egoistą? Może Zosi byłoby lepiej w specjalistycznym ośrodku?

Pewnego dnia na uczelni podszedł do mnie Bartek – mój najlepszy przyjaciel.

– Michał, wyglądasz jak cień człowieka. Może byś wyszedł gdzieś z nami?

Pokręciłem głową.

– Nie mogę. Muszę wracać do domu.

Bartek spojrzał na mnie ze współczuciem.

– Wiesz… czasem trzeba pomyśleć o sobie.

Ale jak miałem myśleć o sobie? Każda godzina poza domem to godzina strachu: czy Zosia nie przewróci się w łazience? Czy nie zadławi się jedzeniem? Czy nie dostanie ataku duszności?

Zosia coraz częściej pytała:

– Michał, dlaczego nie masz dziewczyny?

Uśmiechałem się smutno.

– Bo mam najlepszą siostrę na świecie.

Ale prawda była taka, że czułem się samotny jak nigdy wcześniej. Czasem marzyłem o tym, żeby ktoś mnie przytulił, powiedział: „Dobrze sobie radzisz”.

W końcu przyszedł dzień kryzysu. Zosia dostała wysokiej gorączki i zaczęła majaczyć. Wezwałem karetkę – lekarze zabrali ją do szpitala na Banacha. Siedziałem na korytarzu przez całą noc, modląc się do Boga, w którego już prawie nie wierzyłem.

Rano przyszła lekarka.

– Panie Michale… pańska siostra jest bardzo słaba. Potrzebuje stałej opieki medycznej.

Patrzyłem na nią bezradnie.

– Co mam zrobić? Nie stać mnie na prywatny dom opieki…

Lekarka westchnęła.

– Wiem. Ale pan też musi żyć…

Wróciliśmy do domu po tygodniu. Zosia była jeszcze słabsza niż wcześniej. Wtedy podjąłem decyzję: poprosiłem o urlop dziekański na uczelni i zacząłem pracować na pełen etat jako kasjer w Biedronce. Marzenia o dyplomie i pracy w IT musiałem odłożyć na półkę.

Zosia zauważyła zmianę.

– Michał… jesteś smutny?

Uśmiechnąłem się przez łzy.

– Nie martw się o mnie. Najważniejsze, żebyś ty była szczęśliwa.

Ale czy byłem szczęśliwy? Czy można być jednocześnie bratem, opiekunem i człowiekiem z własnymi marzeniami? Czy każda obietnica musi oznaczać rezygnację z siebie?

Czasem patrzę w lustro i widzę tam kogoś obcego – zmęczonego chłopaka z siwymi włosami przy skroniach. Ale potem widzę uśmiech Zosi i wiem, że dla niej warto walczyć dalej.

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można pogodzić miłość do bliskich z własnym szczęściem?