Rana po słowach pasierbicy boli bardziej niż nóż
— Ty mi nikogo nie jesteś! — krzyknęła Zosia, zatrzaskując drzwi z taką siłą, że zatrzęsły się porcelanowe figurki w kredensie. W domu zapanowała cisza jak makiem zasiał. Kasia osunęła się na brzeg krzesła, ściskając w dłoniach kubek, w którym herbata dawno już wystygła. — Mamo, co się stało? — zajrzała do kuchni młodsza Janka, z szeroko otwartymi oczami pełnymi niepokoju.
Nie odpowiedziałam od razu. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce i rzucił na podłogę. Słowa Zosi odbijały się echem w mojej głowie: „Ty mi nikogo nie jesteś!” Przecież od pięciu lat próbowałam być dla niej kimś więcej niż tylko żoną jej ojca. Gotowałam jej ulubione naleśniki, pomagałam przy lekcjach, tuliłam, gdy miała koszmary. A teraz? Teraz byłam dla niej nikim.
Janka podeszła bliżej i położyła mi dłoń na ramieniu. — Mamo…
Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach łzy. Była młodsza od Zosi o trzy lata, ale zawsze była bardziej empatyczna. — Nic się nie stało, kochanie — wyszeptałam, choć przecież wszystko się stało.
Wiedziałam, że Zosia przeżywa trudny czas. Jej mama wyjechała do Niemiec dwa lata temu i od tamtej pory widywały się tylko przez ekran telefonu. Ja byłam tą „drugą”, tą, która zajęła miejsce przy stole i w łóżku jej ojca. Ale nigdy nie chciałam być jej wrogiem. Chciałam być wsparciem.
Tego dnia wszystko zaczęło się od drobiazgu. Zosia wróciła ze szkoły naburmuszona, rzuciła plecak w kąt i bez słowa poszła do swojego pokoju. Po godzinie poprosiłam ją, żeby pomogła mi nakryć do stołu. Wtedy wybuchła.
— Nie będę ci pomagać! Nie jesteś moją matką! — wrzasnęła, a potem padły te słowa, które rozorały mnie do żywego.
Mój mąż, Tomek, wrócił późno z pracy. Siedziałam wtedy już sama w kuchni, patrząc tępo na kubek z zimną herbatą. — Co się stało? — zapytał zaniepokojony.
Opowiedziałam mu wszystko, a on tylko westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi. — Kasia… ona jest nastolatką. To minie.
Ale ja wiedziałam, że to nie minie samo. Słowa zostają na długo. Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedyś powiedziałam coś równie okrutnego mojej mamie. Nie pamiętałam.
Noc była niespokojna. Słyszałam, jak Zosia płacze w swoim pokoju. Chciałam do niej pójść, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale bałam się kolejnego odrzucenia.
Rano Janka przyszła do mnie z rysunkiem. Byłyśmy na nim we trzy: ona, ja i Zosia. Trzymałyśmy się za ręce. — Zosia cię kocha, tylko nie umie tego powiedzieć — szepnęła.
Przez cały dzień próbowałam zebrać się na odwagę, żeby porozmawiać z Zosią. W końcu zapukałam do jej drzwi.
— Możemy porozmawiać? — zapytałam cicho.
— Nie mam ochoty — odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.
— Zosiu…
— Po prostu wyjdź! — krzyknęła.
Odeszłam z ciężkim sercem. Tomek próbował mnie pocieszyć, ale czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
Wieczorem usłyszałam rozmowę Zosi z jej koleżanką przez telefon:
— Ona myśli, że może być moją mamą… Ale ja mam jedną mamę! — mówiła przez łzy.
Zrozumiałam wtedy, że walczę z czymś większym niż bunt nastolatki. Walczę z tęsknotą za matką, której nie mogę zastąpić.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Janka starała się rozładować sytuację żartami i przytulaniem mnie znienacka. Tomek coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Ja czułam się jak intruz we własnej kuchni.
W końcu postanowiłam napisać list do Zosi. Pisałam całą noc:
„Zosiu,
Wiem, że nie jestem twoją mamą i nigdy nie będę mogła jej zastąpić. Ale bardzo cię kocham i zawsze będę przy tobie, jeśli będziesz tego potrzebować. Przepraszam, jeśli czasem robię coś źle. Uczę się tej roli każdego dnia.”
Położyłam list na jej poduszce i wyszłam do pracy wcześniej niż zwykle.
Kiedy wróciłam wieczorem, Zosia siedziała przy stole z czerwonymi oczami.
— Przeczytałam twój list — powiedziała cicho.
Usiadłam naprzeciwko niej i czekałam na wyrok.
— Przepraszam… Nie chciałam cię zranić — wyszeptała nagle i spuściła głowę.
Poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do niej i ostrożnie ją przytuliłam. Nie odwzajemniła uścisku od razu, ale nie odepchnęła mnie.
Od tamtej pory powoli zaczęłyśmy budować coś nowego między nami. To nie była miłość matki i córki, ale coś równie ważnego: wzajemny szacunek i akceptacja.
Czasem zastanawiam się, czy można naprawdę stać się rodziną bez więzów krwi? Czy wystarczy tylko chcieć i próbować każdego dnia na nowo? Może właśnie to jest najtrudniejsze — nie poddawać się mimo bólu.