Matka mojego męża zniszczyła nasze życie – dziś żałuje, ale ja już nie wrócę

Wszystko zaczęło się w ten piątkowy wieczór, kiedy wróciłam do mieszkania i zobaczyłam swoją teściową siedzącą na mojej kanapie. Trzymała w dłoniach kubek z mojej ulubionej porcelany, a jej spojrzenie było zimne jak lód. Mój mąż, Artur, stał przy oknie i nerwowo bawił się kluczykami do samochodu. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż najgorsze słowa.

– Kinga, musimy porozmawiać – powiedziała teściowa, pani Genowefa, nie patrząc mi w oczy.

Wiedziałam już wtedy, że nic dobrego z tej rozmowy nie wyniknie. Od początku naszego związku czułam, że jestem dla niej przeszkodą. Artur był jej jedynym synem, oczkiem w głowie, a ja – dziewczyną z małego miasta pod Lublinem, bez „odpowiedniego” nazwiska i bez rodziny z tradycjami. Próbowałam wszystkiego: zapraszałam ją na obiady, pomagałam w zakupach, nawet znosiłam jej kąśliwe uwagi o mojej pracy w szkole. Ale ona zawsze znajdowała powód do krytyki.

– Wiesz, Arturze – zaczęła wtedy – twoja żona chyba nie rozumie, jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. U nas zawsze było inaczej. U nas kobieta dbała o dom, a nie latała po szkołach za grosze.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Artur milczał. Zawsze milczał, kiedy matka zaczynała swoje wywody. A ja czułam się coraz bardziej samotna w tym małżeństwie.

Z czasem było tylko gorzej. Genowefa potrafiła zadzwonić do nas o szóstej rano w niedzielę i oznajmić, że „trzeba posprzątać piwnicę”, bo „Artur nie może się przemęczać”. Potrafiła wejść do naszego mieszkania bez pukania – miała zapasowe klucze, które Artur dał jej „na wszelki wypadek”.

Najgorsze przyszło po narodzinach naszej córki, Poli. Zamiast wsparcia dostałam kolejną porcję krytyki:

– Dziecko płacze, bo matka nie potrafi go uspokoić – mówiła Genowefa do Artura przy każdej okazji.
– Może trzeba było znaleźć sobie żonę z doświadczeniem, a nie taką młódkę?

Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę telefoniczną:

– Synku, ona cię tylko wykorzystuje. Widzisz, jak wygląda dom? Jak ona gotuje? Przecież ty zawsze byłeś zadbany…

Artur nie zaprzeczył. Po prostu słuchał.

Zaczęłam się dusić w tym domu. Każda wizyta teściowej kończyła się moimi łzami i kłótnią z mężem. On twierdził, że przesadzam:

– Kinga, to moja matka. Musisz ją zaakceptować.
– A kto zaakceptuje mnie? – pytałam rozpaczliwie.

W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Po kolejnej awanturze o to, że „nie umiem zrobić rosołu tak jak ona”, spakowałam siebie i Polę i pojechałam do rodziców. Artur nawet nie próbował mnie zatrzymać.

Rozwód był formalnością. Genowefa triumfowała – przez kilka miesięcy widywałam ją na mieście z Arturem i Polą. Sąd przyznał mi opiekę nad córką, ale Artur coraz rzadziej się z nią widywał. Z czasem przestał dzwonić prawie wcale.

Minął rok. Ułożyłam sobie życie na nowo – wróciłam do pracy w szkole, wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Pola dorastała otoczona miłością moich rodziców i przyjaciółek. Czasem bolało mnie serce na myśl o tym, że jej ojciec zniknął z naszego życia tak łatwo.

Aż pewnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Genowefę – starszą o kilka lat, z podkrążonymi oczami i drżącymi dłońmi.

– Kinga… – wyszeptała – Proszę cię… Artur jest wrakiem człowieka. Stracił pracę, zamknął się w sobie… Ja już nie wiem, co robić…

Patrzyłam na nią bez słowa. Przez chwilę poczułam litość – ale zaraz potem przypomniały mi się wszystkie te noce przepłakane przez jej słowa.

– To pani chciała tego rozwodu – powiedziałam cicho. – Teraz ma pani syna tylko dla siebie.

Genowefa zaczęła płakać:
– Myliłam się… Myślałam, że robię dobrze… Ale on bez was nie potrafi żyć…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez kolejne tygodnie dostawałam od niej SMS-y i telefony:
„Kinga, proszę cię… Spróbuj jeszcze raz…”
„Pola tęskni za ojcem…”
„Artur mówi tylko o was…”

Ale ja już nie potrafiłam wrócić do tego piekła. Wiedziałam, że jeśli raz pozwolę sobie na litość – znów będę musiała walczyć o każdy dzień swojego życia.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była silniejsza albo bardziej uległa – nasze małżeństwo by przetrwało? Ale potem patrzę na Polę i wiem jedno: zasługuję na spokój i szacunek.

Może kiedyś wybaczę Genowefie i Arturowi. Może kiedyś Pola będzie miała normalny kontakt z ojcem. Ale ja już nie wrócę do miejsca, gdzie moje serce było deptane każdego dnia.

Czy naprawdę można naprawić coś, co zostało tak boleśnie złamane? Czy wy bylibyście w stanie zaufać jeszcze raz osobom, które was skrzywdziły?