Rozbity laptop, a teściowa nas obwiniła – historia o tym, jak jedna awantura może rozbić rodzinę
Z hukiem zatrzasnęły się drzwi. Wpadłam do mieszkania, ledwo łapiąc oddech. W rękach ściskałam torbę z laptopem – moim jedynym narzędziem pracy i ostatnią deską ratunku. W kuchni czekała już teściowa, pani Grażyna, z miną, która zwiastowała burzę.
– No, w końcu jesteś! – rzuciła z wyrzutem. – Myślałam, że już nie wrócisz.
Nie odpowiedziałam. Przez chwilę miałam ochotę wyjść z powrotem na klatkę schodową i po prostu zniknąć. Ale nie mogłam. Mój mąż, Paweł, siedział przy stole z telefonem w ręku, udając, że nie słyszy napięcia w powietrzu.
– Co się stało? – spytałam cicho, próbując nie dać się sprowokować.
– Lepiej sama zobacz! – Grażyna wskazała na salon. – Twoje dzieciaki znowu narozrabiały!
Weszłam do pokoju i zamarłam. Na podłodze leżał mój laptop – ekran pęknięty w pajęczynę, klawisze powyrywane. Obok stały dwie dziewczynki: Zosia i Lena, córki mojej szwagierki, które od tygodni mieszkały z nami „na chwilę”, bo ich matka „szukała pracy” w Warszawie.
– Kto to zrobił? – spytałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– To nie my! – pisnęła Zosia.
– Lena chciała tylko zobaczyć bajkę! – dodała Lena, chowając się za siostrą.
– No widzisz? – Grażyna weszła za mną do pokoju. – Gdybyś pilnowała swojego sprzętu, nic by się nie stało! Po co zostawiasz takie rzeczy na wierzchu? Dzieci to dzieci!
– Przecież byłam w pracy! – wybuchłam. – Prosiłam, żeby nikt nie ruszał mojego laptopa!
Paweł podniósł wzrok znad telefonu.
– Marta, nie przesadzaj. To tylko sprzęt. Dzieci są ważniejsze.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz, kiedy moje granice były przekraczane. Od miesięcy żyliśmy w jednym mieszkaniu z teściową i jej wnuczkami. Nasza własna córka, Pola, była coraz bardziej wycofana i płaczliwa. Ja pracowałam zdalnie jako graficzka, Paweł jeździł na budowę i wracał zmęczony. Grażyna rządziła domem twardą ręką, a szwagierka Agata podrzucała dzieci jak paczki do paczkomatu.
Przypomniałam sobie dzień przeprowadzki do teściowej. Byliśmy świeżo po ślubie, wynajmowaliśmy kawalerkę na Pradze. Czynsz rósł szybciej niż nasze pensje. Paweł zaproponował: „Mama ma duże mieszkanie na Ochocie, przecież to tylko na chwilę.”
– Marta, zaoszczędzimy na wkład własny do kredytu! – przekonywał mnie wtedy.
– Ale Paweł… Twoja mama jest… wymagająca.
– Przesadzasz. Poza tym Agata i dziewczynki mają się wyprowadzić za miesiąc.
Minął rok. Agata dalej „szukała pracy”, a my byliśmy coraz bardziej gośćmi we własnym życiu.
Każdy dzień wyglądał podobnie: rano śniadanie pod dyktando Grażyny („Pola nie może jeść płatków! Tylko kasza!”), potem praca przy kuchennym stole („Marta, możesz posprzątać po śniadaniu?”), potem hałas dzieciaków („Mamo, Lena wylała sok na twoje papiery!”), potem wieczorne awantury („Paweł, twoja żona jest leniwa! Ja wszystko robię!”).
Próbowałam rozmawiać z Pawłem:
– Musimy coś zmienić. Nie dam rady tak żyć.
– Przesadzasz. Mama pomaga nam finansowo.
– Ale za jaką cenę? Nasza córka boi się babci! Ja nie mam gdzie pracować!
– Przecież masz laptopa…
No właśnie – miałam. Do dziś.
Tego dnia wróciłam wcześniej z coworkingu, bo Pola dostała gorączki w przedszkolu. Zostawiłam laptopa na biurku w sypialni, zamknęłam drzwi na klucz. Ale Grażyna zawsze miała zapasowy klucz „na wszelki wypadek”.
Wieczorem próbowałam naprawić sytuację:
– Mamo, dlaczego pozwoliłaś dziewczynkom wejść do naszej sypialni?
– Bo chciały zobaczyć bajkę! Ty nigdy nie masz dla nich czasu!
– To nie są moje dzieci!
– Ale są rodziną! Agata ma ciężko!
Paweł milczał. W końcu wyszedł na balkon zapalić papierosa.
Następnego dnia zadzwoniła Agata:
– Słyszałam o laptopie… Przepraszam, dziewczynki są żywe…
– Może zabierzesz je do siebie?
– Nie mogę teraz… Mam rozmowę o pracę…
Wtedy podjęłam decyzję. Spakowałam siebie i Polę do walizki. Zostawiłam Pawłowi kartkę: „Nie wrócę, dopóki nie będziemy mieli własnego kąta.”
Wieczorem zadzwonił Paweł:
– Gdzie jesteś?
– U rodziców w Piasecznie.
– Przesadzasz…
– Nie wrócę do tego domu! Albo wybierasz mnie i Polę, albo swoją mamusię i Agatę!
Cisza w słuchawce była wymowniejsza niż tysiąc słów.
Minął tydzień. Paweł przyjechał po nas z bukietem tulipanów i nowym laptopem na raty.
– Marta… Przepraszam. Wynajmujemy coś razem. Mama sobie poradzi.
Nie było łatwo zacząć od nowa. Kredyt na wynajem zjadł nasze oszczędności. Pola długo bała się zostawać sama w pokoju. Ja przez miesiąc pracowałam na starym komputerze taty.
Ale pierwszy raz od dawna poczułam się wolna.
Czasem pytam siebie: czy warto było wszystko rozbić dla świętego spokoju? Czy rodzina to zawsze kompromis? A może czasem trzeba coś rozbić – nawet laptopa – żeby poskładać siebie od nowa?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?