Serce Rodziny: Opowieść o Ojcu, Którego Nie Potrafimy Puścić
– Znowu nie przyszedłeś, Michał. – Głos ojca przez telefon był cichy, ale wyczułem w nim rozczarowanie. – Obiecałeś, że pomożesz mi z ogrodem.
Zacisnąłem powieki. Stałem na klatce schodowej swojego bloku w centrum Poznania, z torbą zakupów i dwójką dzieci ciągnących mnie za ręce. – Tato, przepraszam. Miałem zebranie w pracy, potem musiałem odebrać dzieci ze szkoły…
– Wiem, wiem. – Westchnął. – Nic się nie stało.
Ale przecież się stało. Czułem to w każdym słowie, które wypowiadał. Od śmierci mamy minęły już cztery lata, a ja wciąż nie potrafiłem pogodzić się z tym, jak bardzo się zmienił. Zawsze był silny, stanowczy, trochę surowy – teraz wydawał się kruchy i zagubiony w pustym domu na obrzeżach miasta.
Wojtek, mój młodszy brat, dzwonił do mnie tego samego wieczoru. – Byłeś dziś u taty? – zapytał bez ogródek.
– Nie dałem rady. Ty byłeś?
– Byłem rano. Chciał, żebym naprawił mu kran w kuchni. Michał… on naprawdę jest samotny.
Zamilkliśmy na chwilę. Obaj mieliśmy swoje rodziny, swoje życie. Wojtek pracował jako informatyk, ja byłem nauczycielem historii w liceum. Nasze żony nie zawsze rozumiały tę więź z ojcem – dla nich był już tylko starszym panem, który czasem dzwonił z prośbą o pomoc.
Pamiętam dzień pogrzebu mamy. Ojciec stał wtedy przy trumnie i nie uronił ani jednej łzy. Dopiero później, kiedy wszyscy goście już wyszli, usiadł na schodach przed domem i płakał jak dziecko. Wtedy przysięgliśmy sobie z Wojtkiem, że nigdy go nie zostawimy.
Ale życie okazało się trudniejsze niż nasze obietnice.
W sobotę pojechałem do ojca sam. Dom pachniał starym drewnem i czymś jeszcze – może samotnością? Ojciec siedział przy kuchennym stole i czytał gazetę.
– Cześć, tato.
Podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko. – Przyniosłeś mi te jabłka z targu?
– Tak, mam dla ciebie całą torbę.
Usiedliśmy razem przy stole. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu ojciec odezwał się pierwszy:
– Michał… czy ty naprawdę nie możesz tu być częściej?
Zatkało mnie. Wiedziałem, że to pytanie padnie prędzej czy później.
– Tato… Staram się. Ale mam pracę, dzieci…
– Ja wiem – przerwał mi łagodnie. – Ale czasem czuję się tu jak duch. Wszystko przypomina mi o waszej mamie. O was…
Patrzyłem na niego i nagle poczułem wstyd. Przecież to on zawsze był dla nas podporą. To on nauczył mnie jeździć na rowerze, to on budował dla nas sanki zimą i piekł najlepsze placki ziemniaczane na świecie.
– Może powinieneś zamieszkać bliżej nas? – zaproponowałem niepewnie.
Ojciec pokręcił głową.
– Nie chcę być ciężarem dla ciebie ani dla Wojtka. Tu mam swój dom.
Wróciłem do domu z ciężkim sercem. Wieczorem pokłóciłem się z żoną. – Michał, ile jeszcze będziesz żył życiem swojego ojca? – zapytała zirytowana. – My też cię potrzebujemy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka ojca.
– Panie Michale, pański tata przewrócił się w ogrodzie. Nic poważnego, ale może powinien pan przyjechać?
Serce podeszło mi do gardła. Rzuciłem wszystko i pojechałem do niego natychmiast. Zastałem go siedzącego na werandzie z opatrzonym kolanem.
– Przestraszyłeś mnie! – wykrzyknąłem.
Uśmiechnął się blado.
– Michał… ja już nie jestem taki młody jak kiedyś.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w jego oczach strach przed starością i samotnością.
Wieczorem zadzwoniłem do Wojtka.
– Musimy coś zrobić – powiedziałem stanowczo. – On nie może być tu sam.
Wojtek milczał długo.
– Może dom opieki? – rzucił w końcu cicho.
Zamarłem.
– Nigdy by nam tego nie wybaczył.
Ale wiedziałem, że Wojtek ma rację – sami nie jesteśmy w stanie zapewnić mu opieki przez cały czas.
Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy różnych rozwiązań: opiekunka na kilka godzin dziennie, więcej wizyt z naszej strony, nawet wspólne obiady w niedzielę. Ale ojciec coraz częściej zamykał się w sobie. Czasem miałam wrażenie, że czeka tylko na telefon od mamy…
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie pijany Wojtek:
– Michał… ja już nie daję rady. Mam dość tej odpowiedzialności! Przecież mamy własne życie!
Siedziałem wtedy sam w kuchni i patrzyłem na zdjęcie rodziców sprzed lat. Byli młodzi, uśmiechnięci… Jak to możliwe, że wszystko tak szybko się zmieniło?
W końcu zebrałem się na odwagę i porozmawiałem szczerze z ojcem.
– Tato… boję się o ciebie. Boję się też o siebie i o Wojtka. Nie chcemy cię stracić, ale nie wiemy już, co robić.
Ojciec spojrzał na mnie długo i uśmiechnął się smutno.
– Synku… życie polega na tym, żeby umieć odpuścić. Wy macie swoje rodziny. Ja miałem swoje życie z waszą mamą i z wami. Teraz muszę nauczyć się być sam…
Przytuliłem go mocno pierwszy raz od lat.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Staramy się być u niego tak często, jak możemy – ale już bez poczucia winy czy przymusu. Ojciec powoli odnajduje swój rytm samotności: chodzi na spacery z sąsiadką, czyta książki, czasem dzwoni do nas wieczorem tylko po to, żeby zapytać o pogodę.
Czasami jednak budzę się w nocy i myślę: czy naprawdę robimy wszystko, co możemy? Czy można pogodzić własne życie z odpowiedzialnością za tych, którzy dali nam wszystko? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi…