Sekret żebraka spod Poznania: Historia Jagody i niespodziewanej prawdy

— Jagoda, znowu mu dajesz? — głos mojej matki przeszył poranne powietrze niczym zimny wiatr. Stałam przy swoim małym straganie, na którym leżały jeszcze ciepłe bułki, kilka jajek i słoik domowego dżemu. Przed sobą miałam Andrzeja — żebraka, którego wszyscy w okolicy znali. Kulawy, z brodą splątaną jak stary sznur, ubrany w łachmany, które kiedyś mogły być płaszczem. Każdego ranka pojawiał się przy moim straganie, a ja — choć sama ledwo wiązałam koniec z końcem — zawsze dzieliłam się z nim tym, co miałam.

— Mamo, on nie ma nikogo — odpowiedziałam cicho, podając Andrzejowi kromkę chleba i kubek gorącej herbaty. — Gdybyś widziała, jak patrzy na jedzenie…

Matka tylko pokręciła głową i wróciła do domu. Zawsze powtarzała, że jestem za miękka, że przez to nigdy nie wyjdę na swoje. Ale ja nie umiałam inaczej. Może dlatego, że sama wiedziałam, co to znaczy być głodnym. Ojciec odszedł, gdy miałam dwanaście lat. Zostawił nas z długami i pustką w sercu. Od tamtej pory życie było walką o każdy dzień.

Andrzej nigdy nie mówił wiele. Czasem rzucił krótkie „dziękuję”, czasem tylko skinął głową. Ale w jego oczach widziałam coś więcej niż tylko wdzięczność — jakby skrywał tajemnicę, której nie potrafił wypowiedzieć na głos.

Ludzie z wioski śmiali się z niego. Dzieci rzucały kamieniami, dorośli odwracali wzrok. „To pijak”, „To złodziej”, „Niech idzie do pracy” — słyszałam codziennie. Ale ja widziałam w nim człowieka.

Pewnego ranka wszystko się zmieniło.

Było jeszcze ciemno, kiedy usłyszałam hałas pod oknem. Wyszłam przed dom i zobaczyłam, że mój stragan jest przewrócony, a jedzenie rozrzucone po ziemi. Serce mi zamarło. Ktoś musiał tu buszować w nocy. Wśród bałaganu dostrzegłam ślady błota prowadzące w stronę lasu.

Bez namysłu pobiegłam za nimi. W głowie miałam tylko jedną myśl: Andrzej! Może ktoś go skrzywdził? Może to on był sprawcą?

Biegłam przez mokrą trawę, aż dotarłam do starej szopy na skraju lasu. Drzwi były uchylone. Weszłam do środka i zobaczyłam Andrzeja skulonego w kącie. Obok niego leżała torba z moim jedzeniem.

— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytałam drżącym głosem.

Andrzej spojrzał na mnie z rozpaczą w oczach.

— Jagoda… Ja… Nie miałem wyjścia. Przepraszam…

— Przecież codziennie ci dawałam! Dlaczego musiałeś kraść?

Zamilkł na chwilę, a potem zaczął mówić — pierwszy raz tak otwarcie.

— Nie jestem tym, za kogo mnie wszyscy mają. Kiedyś miałem rodzinę, dom… Byłem nauczycielem matematyki w Poznaniu. Ale po wypadku wszystko straciłem: nogę, pracę, żonę… Zostałem sam. Próbowałem się podnieść, ale nikt nie chciał mi pomóc. Wszyscy się odwrócili. Wtedy zacząłem żebrać…

Słuchałam go z niedowierzaniem. Nauczyciel? Andrzej? Ten sam człowiek, którego wszyscy wytykali palcami?

— Ale dlaczego ukradłeś?

— Bo dziś w nocy przyszli do mnie dwaj mężczyźni… Chcieli pieniędzy albo jedzenia. Grozili mi nożem. Nie miałem nic oprócz tego, co mi dawałaś… Musiałem im oddać wszystko.

Poczułam gniew i bezsilność jednocześnie. Jak to możliwe, że świat jest tak okrutny dla tych, którzy już i tak mają najmniej?

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Matka patrzyła na mnie surowo.

— I co? Ukradł ci? Mówiłam!

— Mamo, on nie jest złym człowiekiem…

Ale ona nie chciała słuchać.

Następnego dnia cała wieś już wiedziała o kradzieży. Ludzie przyszli pod mój dom, krzyczeli, żądali wyjaśnień.

— Jagoda, musisz zgłosić to na policję! — wołała sąsiadka.

— Nie zrobię tego! — odpowiedziałam stanowczo.

Wtedy usłyszałam głos Andrzeja zza tłumu.

— To ja ukradłem! Ale tylko dlatego, że nie miałem wyboru!

Ludzie zaczęli go wyzywać, rzucać obelgami. Nagle ktoś rzucił kamieniem — trafił Andrzeja w ramię. Upadł na ziemię.

Nie wytrzymałam.

— Dość! — krzyknęłam płacząc. — Czy naprawdę nikt z was nie widzi człowieka? Czy każdy z was byłby lepszy na jego miejscu?

Zapadła cisza.

Podniosłam Andrzeja i zaprowadziłam do domu. Dałam mu czyste ubrania mojego ojca i pozwoliłam się umyć.

Wieczorem usiedliśmy przy stole. Andrzej opowiedział mi całą swoją historię: o żonie, która odeszła po jego wypadku; o synu, który nie chciał go znać; o pracy nauczyciela i marzeniach o lepszym życiu.

— Jagoda… Dziękuję ci za wszystko. Dzięki tobie przypomniałem sobie, kim byłem kiedyś… Może jeszcze kiedyś będę mógł komuś pomóc tak jak ty mi pomogłaś.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak łatwo oceniamy innych po pozorach; jak szybko potrafimy odwrócić się od tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy.

Kilka dni później Andrzej zniknął. Zostawił mi list: „Jagodo, dzięki Tobie uwierzyłem, że jeszcze mogę być człowiekiem. Wyjeżdżam do Poznania szukać pracy jako nauczyciel dla dzieci uchodźców. Nigdy Ci tego nie zapomnę.”

Patrzyłam długo na ten list ze łzami w oczach.

Czy naprawdę wystarczy jeden gest dobroci, by odmienić czyjeś życie? A może to my sami najbardziej potrzebujemy uwierzyć w drugiego człowieka?