Kiedy stałam się gościem we własnej rodzinie: Historia matki, która przestała być potrzebna
— Mamo, nie możesz tak dalej mieszkać sama. Przecież wiesz, że tu zawsze znajdziesz miejsce — głos Agnieszki brzmiał łagodnie, ale stanowczo. Siedziałyśmy przy kuchennym stole w jej nowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Za oknem padał listopadowy deszcz, a ja czułam, jak wilgoć wdziera mi się pod skórę.
— Agnieszko, ja naprawdę nie chcę być ciężarem… — zaczęłam niepewnie, patrząc na filiżankę herbaty, której nawet nie tknęłam.
— Mamo, przestań. To dla nas żaden problem. Zresztą, Karol też uważa, że tak będzie najlepiej. Będziesz miała bliżej do lekarza, a Zosia cię uwielbia! — uśmiechnęła się szeroko, jakby chciała mnie przekonać samym uśmiechem.
Zgodziłam się. Może zbyt łatwo? Może powinnam była walczyć o swoje cztery kąty, o niezależność? Ale wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Po śmierci męża dom był pusty i zimny. Czułam się w nim jak cień samej siebie.
Przeprowadzka była szybka. Kilka kartonów z książkami, trochę ubrań i zdjęcia w ramkach. Zosia, moja wnuczka, pomogła mi rozpakować rzeczy w małym pokoiku z widokiem na blokowisko. — Babciu, teraz będziemy mogły codziennie pić razem kakao! — zawołała radośnie.
Pierwsze dni były pełne czułości. Agnieszka piekła dla mnie szarlotkę, Karol pytał o zdrowie, a Zosia przynosiła mi rysunki. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Coraz częściej słyszałam zamykane drzwi do sypialni córki i jej męża. Coraz rzadziej zapraszali mnie do wspólnych rozmów przy kolacji.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez przypadek rozmowę Agnieszki z Karolem:
— Kochanie, twoja mama znów przestawiła rzeczy w kuchni. Nie mogę niczego znaleźć…
— Wiem, ale ona chce pomóc…
— Ale to nasz dom. Może powinna trochę… odpuścić?
Zrobiło mi się gorąco. Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie. Przestałam gotować obiady, przestałam pytać o plany na weekendy. Zaczęłam zamykać się w swoim pokoju coraz częściej.
Zosia przychodziła coraz rzadziej. Miała swoje zajęcia, koleżanki, lekcje baletu. Agnieszka wracała późno z pracy, zmęczona i rozdrażniona. Karol zamykał się w gabinecie z laptopem.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę przez telefon:
— Tak, mama mieszka z nami… Tak, czasem jest trudno… Ale co miałam zrobić? Przecież nie zostawię jej samej…
Zrozumiałam wtedy, że nie jestem już częścią ich życia — jestem obowiązkiem.
Próbowałam znaleźć sobie zajęcie. Zapisałam się na zajęcia dla seniorów w pobliskim domu kultury. Poznałam tam panią Halinę i pana Zbyszka. Rozmawialiśmy o dawnych czasach, o dzieciach i wnukach. Wszyscy mieli podobne historie: dzieci zabiegane, wnuki zajęte swoimi sprawami.
Któregoś popołudnia wróciłam do mieszkania wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały walizki Zosi.
— Wyjeżdżacie gdzieś? — zapytałam zdziwiona.
Agnieszka spojrzała na mnie niepewnie:
— Mamo… Zosia jedzie na obóz zimowy. Chciałyśmy ci powiedzieć wieczorem.
— Rozumiem — odpowiedziałam cicho.
Przez tydzień mieszkanie było jeszcze bardziej puste niż zwykle. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na śnieg spadający na parking pod blokiem. Próbowałam przypomnieć sobie czasy, kiedy Agnieszka była małą dziewczynką i tuliła się do mnie po koszmarach sennych.
Kiedy Zosia wróciła z obozu, rzuciła mi się na szyję tylko na chwilę. Potem pobiegła do swojego pokoju zadzwonić do koleżanki.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zapytałam Agnieszkę:
— Czy ja naprawdę wam przeszkadzam?
Spojrzała na mnie zaskoczona:
— Mamo! Skąd ci to przyszło do głowy?
— Czuję się tu… niepotrzebna. Jakbyście żyli swoim życiem, a ja tylko przeszkadzała.
Agnieszka milczała przez chwilę.
— Mamo… My po prostu mamy dużo na głowie. Praca, szkoła Zosi… Nie chcemy cię ranić.
— Ale ranimy się nawzajem przez milczenie — powiedziałam cicho.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak łatwo można stać się gościem we własnej rodzinie. Jak szybko dzieci dorastają i odchodzą w swoje światy.
Następnego dnia zadzwoniłam do pani Haliny:
— Może pójdziemy razem na spacer? — zaproponowałam.
— Oczywiście! — odpowiedziała z entuzjazmem.
Zrozumiałam wtedy, że muszę znaleźć swoje miejsce poza domem córki. Że nie mogę oczekiwać od nich tego samego ciepła i bliskości co dawniej.
Ale czy to znaczy, że już nigdy nie będę potrzebna? Czy bycie matką kończy się wtedy, gdy dzieci przestają cię potrzebować?
Czasem patrzę na Agnieszkę i Zosię i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda matka musi kiedyś pogodzić się z samotnością? Co wy o tym myślicie?