Nie musisz być piękna, wystarczy być praktyczna – historia Zofii z Ursynowa
– Zosia, ile jeszcze będziesz się tak upokarzać? – głos mojej siostry Joanny rozbrzmiał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stałam przy zlewie, szorując kubek po kawie, którą wypił Michał. Nawet nie podziękował. Wyszedł, rzucając tylko: „Wracam późno, nie czekaj.”
– Asia, proszę cię… – westchnęłam. – Przesadzasz. Michał ma dużo pracy, jest zmęczony.
– Zmęczony? Ty też pracujesz! I jeszcze gotujesz mu obiady, prasujesz koszule i słuchasz tych jego wiecznych narzekań! – Joanna nie dawała za wygraną. – A on? Kiedy ostatni raz zapytał cię, jak się czujesz?
Zamilkłam. W oknie odbijała się moja twarz – zmęczona, bez makijażu, włosy spięte byle jak. Zawsze byłam „praktyczna”. Mama powtarzała: „Zosia, ty to masz głowę na karku. Nie to co twoja siostra – ta to tylko w lustro patrzy.”
Joanna była pięknością. Ja – tą rozważną. Od dziecka słyszałam: „Zosia, pomóż babci”, „Zosia, przypilnuj brata”, „Zosia, nie przeszkadzaj”. W szkole – średnia uczennica, ale zawsze gotowa pomóc innym. W liceum zakochałam się w Krzyśku z klasy równoległej. On nawet nie wiedział, że istnieję. Zakochał się w Marcie – wysokiej blondynce z długimi rzęsami.
– Zosia, ty jesteś taka… wygodna – powiedziała mi kiedyś mama Krzyśka na wywiadówce. – Każdy chciałby mieć taką synową. Ale wiesz… chłopcy lubią ładne dziewczyny.
To bolało. Ale nauczyłam się z tym żyć.
Na studiach ekonomicznych byłam tą od notatek i organizowania imprez. Chłopaki przychodzili do mnie po rady sercowe. „Zosieńka, powiedz, co napisać do tej Kaśki?”
Potem praca w banku na Ursynowie. Tam poznałam Michała – starszego ode mnie o pięć lat specjalistę od kredytów hipotecznych. Nie był przystojny, ale miał w sobie coś… był pewny siebie. Zaczęliśmy się spotykać po pracy.
– Zosiu, jesteś taka rozsądna – mówił mi często. – Z tobą można pogadać o wszystkim.
Po roku zamieszkaliśmy razem w jego kawalerce na Natolinie. Rodzice byli dumni: „Wreszcie ktoś docenił naszą Zosię!”
Ale życie z Michałem okazało się inne niż myślałam. On pracował coraz więcej, ja coraz częściej zostawałam sama wieczorami. Gotowałam mu ulubione zupy, prasowałam koszule na poniedziałek. Czekałam na jego powroty jak pies na właściciela.
Aż pewnego dnia…
– Zosiu, muszę ci coś powiedzieć – Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Był spięty.
– Co się stało?
– Poznałem kogoś…
Świat się zatrzymał.
– Kogo?
– Sylwię z działu analiz. Jest… no wiesz… inna niż ty. Spontaniczna. Trochę szalona.
– A ja? – zapytałam cicho.
– Ty jesteś cudowna. Ale… z tobą jest tak spokojnie. Tak wygodnie…
Wygodnie. To słowo dźwięczało mi w głowie przez kolejne tygodnie.
Wyprowadziłam się do Joanny na Mokotów. Ona miała już męża i dwójkę dzieci. Przyjęła mnie bez słowa wyrzutu.
– Zosiu, ty zawsze wszystkich ratujesz, a kto ratuje ciebie? – spytała pewnej nocy, gdy płakałam w jej kuchni.
Nie wiedziałam.
Próbowałam zacząć od nowa. Praca dawała mi poczucie sensu, ale wieczory były puste. Rodzice pytali: „Może wrócisz do Michała? Każdemu zdarza się błąd.”
Asia była innego zdania:
– Nie wracaj do niego! Ty zasługujesz na coś więcej niż bycie czyjąś wygodną opcją!
Ale ja nie umiałam być „więcej”.
Po kilku miesiącach zadzwoniła mama:
– Zosiu, tata miał zawał. Przyjedź do domu.
Wróciłam do rodzinnego Radomia na kilka tygodni. Mama była roztrzęsiona, brat zajęty własną rodziną. Wszystko spadło na mnie: zakupy, lekarze, opieka nad tatą.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z mamą.
– Mamo… czemu zawsze wszystko jest na mojej głowie?
Spojrzała na mnie zdziwiona:
– Bo ty zawsze dasz radę! Jesteś praktyczna! Joanna by się rozkleiła…
Poczułam złość.
– A może ja też chcę czasem być słaba? Może chcę być dla kogoś ważna nie dlatego, że jestem wygodna?
Mama milczała długo.
Po powrocie do Warszawy postanowiłam coś zmienić. Zapisałam się na kurs fotografii – zawsze o tym marzyłam, ale wydawało mi się to niepraktyczne.
Na pierwszych zajęciach poznałam Pawła – rozwiedzionego informatyka z dwójką dzieci. Był cichy i nieśmiały.
Po kursie zaprosił mnie na kawę.
– Zosiu… jesteś inna niż wszystkie kobiety, które znałem – powiedział po godzinie rozmowy.
Zamarłam.
– Inna? W sensie… praktyczna?
Uśmiechnął się smutno:
– Nie… prawdziwa. Nie udajesz nikogo.
To było nowe uczucie.
Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Paweł nie oczekiwał ode mnie niczego poza tym, żebym była sobą. Nie musiałam być piękna ani wygodna – wystarczyło być obecna.
Ale wtedy odezwała się rodzina:
– Paweł? Rozwodnik z dziećmi? Zosiu, pomyśl! Przecież to niepraktyczne!
Asia stanęła po mojej stronie:
– Mamo! Może pierwszy raz w życiu Zosia zrobi coś dla siebie!
Mama płakała:
– Ja tylko chcę dla niej dobrze…
A ja po raz pierwszy poczułam, że mam wybór.
Dziś mieszkam z Pawłem na Ursynowie. Jego dzieci przyjeżdżają do nas co drugi weekend. Nie jest łatwo – czasem czuję się obca w ich świecie. Ale Paweł patrzy na mnie tak, jak nikt nigdy nie patrzył.
Czasem wracam myślami do tamtej rozmowy z Michałem:
„Z tobą jest tak wygodnie…”
Czy naprawdę przez całe życie mamy być tylko wygodni dla innych? Czy nie zasługujemy na to, żeby ktoś nas wybrał nie dlatego, że jesteśmy praktyczni – ale dlatego, że jesteśmy sobą?
Może szczęście zaczyna się wtedy, gdy przestajemy być dodatkiem do cudzego życia i zaczynamy pisać własną historię?
Co o tym myślicie?