Między wstydem a wolnością: Moje życie po zdradzie
– Maria, nie rób sceny. Pomyśl, co ludzie powiedzą – głos mojej matki odbijał się echem w mojej głowie, choć minęły już trzy dni od tamtej rozmowy. Stałam wtedy w kuchni, z dłońmi zaciśniętymi na brzegu stołu, a łzy ciekły mi po policzkach. Ojciec patrzył na mnie spod zmarszczonych brwi, jakby chciał mnie przeszyć wzrokiem na wylot.
– To nie jest powód do rozwodu. Każdemu się zdarza. Twój dziadek też… – zaczął ojciec, ale urwał, widząc moją minę.
Wtedy pierwszy raz w życiu poczułam się naprawdę sama. Mój świat rozpadł się na kawałki, a ci, którzy mieli mnie chronić, kazali mi je poskładać na nowo – ale według ich zasad.
Mój mąż, Paweł, wrócił do domu późno tamtego wieczoru. Pachniał obcymi perfumami. Zawsze był spokojny, opanowany, ale tej nocy jego oczy były niespokojne. Próbował mnie objąć, jakby nic się nie stało.
– Przestań – syknęłam, odsuwając się gwałtownie. – Wiem o wszystkim.
Zamarł. Przez chwilę myślałam, że zaprzeczy, że będzie się tłumaczył. Ale tylko spuścił głowę.
– Przepraszam – wyszeptał. – To był błąd.
Chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, wybiec z domu i nigdy nie wracać. Ale w mojej głowie wciąż brzmiały słowa matki: „Co ludzie powiedzą?” W naszym małym miasteczku plotki rozchodzą się szybciej niż dym z komina. Każdy zna każdego. Każdy ocenia.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy w bibliotece udawałam, że wszystko jest w porządku. Uśmiechałam się do pani Zosi, która codziennie wypożyczała romansidła i zawsze pytała o Pawła. Udawałam przed sąsiadkami, przed koleżankami z liceum, które spotykałam na rynku. Ale wieczorami zamykałam się w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie słyszał.
Rodzice przychodzili codziennie. Matka przynosiła rosół i ciasto drożdżowe, jakby jedzenie mogło uleczyć pęknięte serce.
– Musisz być silna – powtarzała. – Kobieta czasem musi zacisnąć zęby. Takie jest życie.
Ojciec milczał, ale jego spojrzenie mówiło wszystko: zawiodłaś nas.
Najgorsze były noce. Leżałam obok Pawła i czułam między nami mur grubszy niż ściana domu. Czasem słyszałam jego cichy płacz. Innym razem próbował rozmawiać:
– Maria… Proszę cię… Daj mi szansę to naprawić.
Ale ja nie wiedziałam już, czy chcę naprawiać cokolwiek. Czy można posklejać coś, co rozsypało się na proch?
W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Książki przestały być ucieczką – każda historia o miłości bolała jak sól sypana w ranę. Pewnego dnia przyszła do biblioteki Anka – moja przyjaciółka z dzieciństwa. Od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
– Co się dzieje? – zapytała bez ogródek.
Nie chciałam mówić. Ale jej spojrzenie było tak ciepłe i troskliwe, że pękłam.
– Paweł mnie zdradził – wyszeptałam.
Anka przytuliła mnie mocno.
– I co teraz?
– Rodzice każą mi zostać… Dla nich to wstyd rozwodzić się po dziesięciu latach małżeństwa.
Anka pokręciła głową.
– A ty? Czego ty chcesz?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Wieczorami zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam na papier wszystko to, czego nie mogłam powiedzieć nikomu innemu: strach przed samotnością, gniew na Pawła i rodziców, żal do siebie samej za własną słabość.
Któregoś dnia znalazłam list od Pawła. Leżał na mojej poduszce:
„Mario,
Nie wiem, jak mam cię przeprosić. Zniszczyłem wszystko, co było dla mnie ważne. Wiem, że nie zasługuję na przebaczenie, ale błagam cię – spróbujmy jeszcze raz. Nie dla rodziców, nie dla ludzi – dla nas samych.
Paweł”
Czytałam ten list wiele razy. Każde słowo bolało coraz bardziej. Czy naprawdę jeszcze coś nas łączyło? Czy to tylko przyzwyczajenie?
Wkrótce potem matka przyszła z nową radą:
– Może powinniście pomyśleć o dziecku? To by was zbliżyło…
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Mamo! Jak możesz?!
– Takie rzeczy się zdarzają… Trzeba umieć wybaczać – odpowiedziała chłodno.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu – na długie spacery po lesie za miastem. Tam mogłam oddychać pełną piersią i płakać bez świadków. Pewnego dnia spotkałam tam sąsiada – pana Staszka.
– Coś pani smutna ostatnio – zagadnął życzliwie.
Uśmiechnęłam się blado.
– Tak jakoś…
– Wie pani… Ja też kiedyś myślałem, że muszę żyć tak, jak inni chcą. A potem żona odeszła i zostałem sam… Lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nie zrobiło – powiedział i odszedł powoli ścieżką między drzewami.
Jego słowa długo dźwięczały mi w uszach.
Wkrótce potem Paweł zachorował – zwykłe przeziębienie przerodziło się w zapalenie płuc. Opiekowałam się nim mechanicznie: podawałam leki, gotowałam rosół (tak jak matka), zmieniałam pościel. Ale w środku byłam pusta.
Pewnej nocy usiadł na łóżku i spojrzał mi prosto w oczy:
– Mario… Ja wiem, że cię zraniłem. Ale ja cię naprawdę kocham…
Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim człowieka zagubionego i słabego – nie tego silnego mężczyznę sprzed lat.
– Nie wiem już, czy potrafię ci zaufać – odpowiedziałam cicho.
Po tej rozmowie zaczęliśmy żyć obok siebie jak współlokatorzy. Rodzice przestali przychodzić tak często – chyba uznali sprawę za załatwioną.
Któregoś dnia Anka zaproponowała wspólny wyjazd nad morze:
– Oderwij się od tego wszystkiego! Zasługujesz na chwilę wolności!
Pojechałyśmy we dwie do Ustki. Spacerowałyśmy po plaży, śmiałyśmy się jak nastolatki i przez chwilę czułam się lekka jak piórko. Tam pierwszy raz od miesięcy pomyślałam: „Może jeszcze mogę być szczęśliwa?”
Po powrocie do domu spojrzałam na Pawła inaczej – z dystansem i spokojem. Wiedziałam już jedno: nie chcę żyć według cudzych zasad.
Zebrałam się na odwagę i powiedziałam rodzicom:
– Rozwodzę się z Pawłem.
Matka zaczęła płakać:
– Maria! Co ludzie powiedzą?!
Ojciec milczał długo, a potem tylko westchnął:
– Rób jak chcesz…
Paweł przyjął to spokojnie:
– Rozumiem cię… Chciałem walczyć o nas, ale jeśli to twoja decyzja…
Wyprowadził się tydzień później. Zostałam sama w naszym mieszkaniu – pierwszy raz od dziesięciu lat poczułam ulgę pomieszaną ze strachem.
Dziś mija pół roku od rozwodu. Rodzina nadal nie rozmawia ze mną tak jak dawniej; sąsiedzi patrzą z ukosa; plotki krążą po miasteczku jak upiory po zmroku. Ale ja każdego dnia uczę się oddychać na nowo.
Czasem pytam siebie: czy warto było wszystko postawić na jedną kartę? Czy samotność jest ceną za wolność? A może dopiero teraz zaczynam naprawdę żyć?