Kiedy Opadła Maska: Prawdziwe Oblicze Teściowej w Czasie Mojego Rozwodu

– Nie wierzę, że to się dzieje – szepnęłam do siebie, patrząc na Alicję, która siedziała naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Jej twarz była kamienna, a oczy zimne jak lód. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało mi się, że jest dla mnie jak druga matka. Teraz czułam się, jakby siedziała przede mną zupełnie obca kobieta.

– Marto, musisz zrozumieć – zaczęła spokojnie, ale w jej głosie wyczułam nutę pogardy – że nie możesz oczekiwać od nas wsparcia, skoro sama doprowadziłaś do tej sytuacji.

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Próbowałam powstrzymać łzy. Przez lata byłam przekonana, że Alicja jest moją największą sojuszniczką. Kiedy poznałam Winceta na studiach w Krakowie, to ona pierwsza przyjęła mnie do rodziny z otwartymi ramionami. Moja własna mama ostrzegała mnie: „Nie ufaj tak łatwo ludziom, których nie znasz od dziecka”. Ale ja byłam ślepa na jej rady. Alicja była ciepła, troskliwa, zawsze gotowa pomóc. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy nasze małżeństwo z Wincetem zaczęło się sypać. On coraz częściej wracał późno do domu, unikał rozmów, a ja czułam się coraz bardziej samotna. Próbowałam ratować naszą relację – rozmowy, terapia, wspólne wyjazdy. Nic nie pomagało. W końcu pewnego wieczoru Wincet powiedział mi wprost:

– Marta, ja już nie chcę tego ciągnąć. Chcę rozwodu.

Poczułam wtedy, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Alicja zadzwoniła do mnie następnego dnia. Myślałam naiwnie, że chce mnie pocieszyć. Zamiast tego usłyszałam:

– Marta, powinnaś pomyśleć o tym, żeby wyprowadzić się jak najszybciej. To będzie lepsze dla wszystkich.

Byłam w szoku. Przecież zawsze mówiła, że jestem dla niej jak córka! Próbowałam tłumaczyć, że to nie jest takie proste – mamy kredyt na mieszkanie, wspólne zobowiązania… Ale ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:

– Wincet potrzebuje teraz spokoju. Ty tylko wszystko komplikujesz.

Zaczęły się plotki w rodzinie. Nagle kuzynki Winceta przestały się do mnie odzywać. Na rodzinnych spotkaniach czułam się jak powietrze. Nawet jego ojciec patrzył na mnie z niechęcią. Zrozumiałam wtedy, że Alicja rozpuściła o mnie jakieś historie – że jestem niestabilna emocjonalnie, że zaniedbywałam męża, że to przeze mnie wszystko się rozpadło.

Pewnego dnia spotkałam ją przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie i rozmawiała z sąsiadką.

– No wie pani, Marta zawsze była trochę… dziwna – mówiła szeptem, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszała. – Wincet zasługuje na kogoś lepszego.

Zamarłam. Poczułam się upokorzona i zdradzona. Jak mogła? Przecież tyle razy razem gotowałyśmy pierogi na święta, śmiałyśmy się przy winie…

Wróciłam do domu i zadzwoniłam do mamy. Płakałam długo do słuchawki.

– A nie mówiłam ci? – westchnęła mama. – Ludzie często pokazują prawdziwą twarz dopiero wtedy, gdy coś idzie nie po ich myśli.

Ale ja nie chciałam wierzyć, że to wszystko było kłamstwem. Próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Alicją. Pojechałam do niej bez zapowiedzi.

– Proszę cię, powiedz mi szczerze – zaczęłam drżącym głosem – dlaczego to robisz? Przecież zawsze mówiłaś, że jesteśmy rodziną…

Spojrzała na mnie chłodno.

– Rodzina to rodzina – powiedziała powoli – ale teraz muszę chronić swojego syna. Ty już nie jesteś częścią tej rodziny.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż sam rozwód. Poczułam się wyrzucona poza nawias życia, które budowałam przez tyle lat.

W pracy też zaczęły się problemy. Byłam rozkojarzona, popełniałam błędy. Szef wezwał mnie na rozmowę:

– Marta, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś taka sumienna…

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wszystko waliło mi się na głowę.

W końcu postanowiłam wyprowadzić się z mieszkania. Spakowałam rzeczy w kilka kartonów i zamówiłam taksówkę. Wincet nawet nie był w domu – podobno pojechał na weekend do Zakopanego z kolegami.

Ostatni raz spojrzałam na nasze wspólne zdjęcia na półce i poczułam ogromną pustkę.

Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać sobie życie na nowo. Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Mama przyjeżdżała do mnie co weekend z domowym obiadem i dobrym słowem.

Ale wciąż nie mogłam przestać myśleć o Alicji. Czy naprawdę przez te wszystkie lata udawała? Czy byłam aż tak ślepa?

Pewnego dnia spotkałam ją przypadkiem na przystanku autobusowym. Spojrzała na mnie z góry i powiedziała:

– Mam nadzieję, że już sobie poradziłaś bez nas.

Nic nie odpowiedziałam. Po prostu odeszłam.

Dziś wiem jedno: czasem najbliżsi potrafią najbardziej zranić. Zastanawiam się tylko… czy można było tego uniknąć? Czy gdybym słuchała intuicji albo rad mamy, wszystko potoczyłoby się inaczej? A może po prostu każdy z nas nosi maski i prawdziwe oblicze pokazuje dopiero wtedy, gdy życie wystawi nas na próbę?