Czternaście tygodni: Historia Katarzyny
— Doktorze, proszę powiedzieć mi wprost! — głos Katarzyny drżał, a palce wpiły się w blat stołu tak mocno, że kostki zbielały. — Nie mogę dłużej czekać!
Mężczyzna za biurkiem powoli podniósł wzrok. Światło lampy odbiło się w jego okularach, ukrywając wyraz oczu. Odłożył długopis i głęboko westchnął.
— Czternaście tygodni ciąży — powiedział spokojnie, jakby to była zwykła informacja, a nie wyrok. — Ale… wyniki badań są niepokojące. Musimy porozmawiać o możliwych komplikacjach.
W tej chwili świat przestał istnieć. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i czułam, jak serce wali mi w piersi. Czternaście tygodni. To już nie był tylko problem do rozwiązania, to było życie. Moje życie i… coś więcej.
Wyszłam z gabinetu jak we śnie. Korytarz szpitala był długi, zimny, a światła jarzeniówek raziły mnie w oczy. Próbowałam złapać oddech, ale powietrze było ciężkie jak ołów. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co teraz?
W domu czekała na mnie mama. Siedziała przy kuchennym stole, z filiżanką herbaty i gazetą rozłożoną przed sobą. Gdy tylko mnie zobaczyła, odłożyła wszystko i spojrzała pytająco.
— I co? — zapytała cicho.
— Jestem w czternastym tygodniu — odpowiedziałam, a głos mi się załamał.
Mama zbladła. Przez chwilę milczała, potem zaczęła mówić szybko, nerwowo:
— Katarzyno, przecież ty nawet nie masz stałej pracy! Michał… on przecież cię zostawił! Jak ty sobie wyobrażasz wychowanie dziecka sama? A jeśli coś jest nie tak? Przecież mówiłaś o komplikacjach!
Zacisnęłam pięści. Nie chciałam słyszeć tych słów, ale wiedziałam, że mama ma rację. Michał zniknął z mojego życia dwa miesiące temu, zostawiając mnie z rozbitym sercem i pustką w mieszkaniu. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Byłam sama.
Wieczorem długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam urodzić to dziecko? Czy mam prawo narażać je na cierpienie, jeśli naprawdę jest chore? Czy dam sobie radę?
Następnego dnia zadzwoniłam do Magdy, mojej przyjaciółki jeszcze z liceum.
— Musimy się spotkać — powiedziałam tylko.
W kawiarni przy ul. Piotrkowskiej pachniało kawą i świeżymi ciastkami. Magda przyszła spóźniona, jak zwykle roztrzepana.
— Co się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc — rzuciła na powitanie.
Opowiedziałam jej wszystko: o ciąży, o badaniach, o Michału i o mamie.
— Słuchaj — Magda ściszyła głos — to twoje życie. Nikt za ciebie nie zdecyduje. Ale… jeśli będziesz chciała usunąć ciążę, musisz się spieszyć. Wiesz, jakie są przepisy w Polsce.
Zamarłam. Wiedziałam o tym doskonale. Prawo było bezlitosne. A ja czułam się jak zwierzę zapędzone w kozi róg.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień samej siebie. Mama próbowała ze mną rozmawiać, ale każda rozmowa kończyła się kłótnią.
— Nie możesz być taka egoistyczna! — krzyczała pewnego wieczoru. — Myślisz tylko o sobie!
— A może pierwszy raz w życiu powinnam pomyśleć o sobie?! — odkrzyknęłam i wybiegłam z domu.
Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię. Spojrzała na mnie z troską.
— Katarzynko, wszystko w porządku?
Pokręciłam głową i łzy napłynęły mi do oczu.
— Czasem trzeba po prostu zaufać sobie — powiedziała cicho pani Zofia i pogładziła mnie po ramieniu.
Tej nocy nie spałam prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim: o dziecku, o chorobie, o samotności. W końcu nad ranem podjęłam decyzję: pójdę na kolejne badania. Muszę wiedzieć więcej.
W szpitalu czekałam godzinę na swoją kolejkę. W końcu weszłam do gabinetu dr Nowaka.
— Pani Katarzyno — zaczął spokojnie — wyniki są niejednoznaczne. Potrzebujemy jeszcze jednego testu genetycznego.
Zgodziłam się bez wahania. Każda godzina oczekiwania była torturą.
W tym czasie Michał odezwał się niespodziewanie. Przyszedł pod mój blok z bukietem tulipanów i miną winowajcy.
— Przepraszam — powiedział tylko na powitanie.
Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.
— To za mało — odpowiedziałam chłodno. — Jestem w czternastym tygodniu ciąży. Wyniki badań są złe. Gdzie byłeś przez ostatnie dwa miesiące?
Michał spuścił głowę.
— Bałem się… Nie wiedziałem, co zrobić… Ale chcę ci pomóc.
Nie ufałam mu już tak jak kiedyś, ale pozwoliłam mu wejść do mieszkania. Przez kolejne dni próbował być obecny: gotował obiady, chodził ze mną na spacery, rozmawiał ze mną godzinami.
Wyniki ostatnich badań przyszły po tygodniu. Siedzieliśmy razem z Michałem przy stole, gdy zadzwonił telefon.
— Pani Katarzyno — głos lekarza był poważny — niestety potwierdziły się nasze obawy. Dziecko ma poważną wadę genetyczną.
Zamarłam. Michał objął mnie ramieniem, ale ja czułam tylko pustkę.
Przez kolejne dni żyliśmy jakby w zawieszeniu. Mama płakała po nocach, Magda próbowała mnie pocieszać przez telefon, Michał milczał i patrzył na mnie z bólem w oczach.
Musiałam podjąć decyzję: urodzić chore dziecko i poświęcić mu całe życie czy… przerwać ciążę i żyć z tym do końca swoich dni?
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Każda opcja wydaje się złem koniecznym. Czy można być gotowym na takie wybory? Czy ktokolwiek ma prawo mnie oceniać?
Czasem myślę: dlaczego właśnie ja? Ale może to pytanie powinno brzmieć inaczej: co zrobiłbyś na moim miejscu?