Cena oszustwa: Jak cieśla został wodnikiem
Drzwi do starej kamienicy na Jeżycach otworzyły się niemal natychmiast, jakby gospodyni od dawna wyczekiwała gościa. Na progu stanęła drobna staruszka, może osiemdziesięcioletnia, o bystrych, przenikliwych oczach. — Dzień dobry — rzekłem uprzejmie, starając się ukryć nerwowość. — I tobie zdrowia, synku — skinęła głową, wpuszczając mnie do środka. Zapach starego drewna i kurzu uderzył mnie w nozdrza, przypominając dzieciństwo spędzone w podobnych wnętrzach.
Nazywam się Michał Wysocki. Mam trzydzieści dwa lata i od zawsze byłem cieślą, jak mój ojciec i dziadek. Praca z drewnem była dla mnie nie tylko zawodem, ale i ucieczką od problemów. Ale tego dnia nie przyszedłem tu po to, by naprawiać schody czy wymieniać framugi. Przyszedłem, bo nie miałem już wyjścia.
— Pani Stefania? — zapytałem cicho, patrząc na staruszkę. — Tak, to ja. Wiem, po co przyszedłeś — odpowiedziała niespodziewanie stanowczo. — Ale zanim powiesz choć słowo, usiądź. Herbata już stygnie.
Usiadłem przy ciężkim stole przykrytym ceratą w kwiaty. Dłonie mi drżały. Ostatnie miesiące były dla mnie pasmem porażek: długi rosły szybciej niż mogłem je spłacać, żona groziła odejściem, a syn przestał się do mnie odzywać. W pracy coraz częściej słyszałem szepty za plecami — że jestem nieudacznikiem, że nie potrafię utrzymać rodziny.
— Słyszałam o twoich kłopotach — zaczęła pani Stefania, nalewając mi herbaty. — Ale czy naprawdę musisz aż tak ryzykować?
Zacisnąłem pięści pod stołem. — Nie mam wyboru. Jeśli nie zdobędę pieniędzy do końca tygodnia, stracimy mieszkanie.
Staruszka spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i surowości. — Wiesz, że to nie jest uczciwe? Że filtratorzy tacy jak ty powinni pomagać ludziom, a nie ich oszukiwać?
Poczułem, jak zalewa mnie fala wstydu. Bo prawda była taka: od kilku miesięcy zajmowałem się nie tylko stolarstwem, ale i „oczyszczaniem” mieszkań z rzekomych klątw i złych energii. Ludzie płacili mi za bajki i tanie sztuczki — a ja brałem te pieniądze bez mrugnięcia okiem.
— Nie jestem dumny z tego, co robię — wyszeptałem. — Ale nie widzę innego wyjścia.
Pani Stefania westchnęła ciężko. — Kiedyś twój ojciec pomógł mi bezinteresownie. Naprawił dach po burzy i nie wziął ani grosza. A ty? Ty sprzedajesz ludziom strach.
Zamilkliśmy na chwilę. Z kuchni dobiegł cichy stukot zegara. Nagle poczułem na sobie jej wzrok.
— Wiesz, Michał… czasem cena oszustwa jest wyższa niż myślisz. Czasem płaci się nie pieniędzmi, a duszą.
Chciałem zaprotestować, ale zabrakło mi słów. W głowie dudniły mi słowa żony: „Nie chcę żyć z kłamcą!” Syn patrzył na mnie z pogardą, kiedy odkrył mój nowy „zawód”.
— Dlaczego to robisz? — zapytała nagle pani Stefania. — Naprawdę myślisz, że pieniądze rozwiążą wszystko?
— Nie wiem… Może gdybym był lepszym ojcem… lepszym mężem… może wtedy nie musiałbym sięgać po takie metody.
Staruszka pokiwała głową ze smutkiem. — Każdy z nas ma swoje demony. Ale jeśli pozwolisz im przejąć kontrolę, staniesz się kimś innym. Może nawet wodnikiem — takim, który topi sumienia innych dla własnej korzyści.
Zaśmiałem się gorzko. — Wodnikiem? To chyba lepsze niż być nikim.
— Myślisz? — spojrzała na mnie przenikliwie. — A co zostanie z ciebie na końcu? Pustka?
Nie odpowiedziałem. Wstałem i podszedłem do okna. Na podwórku bawiły się dzieci sąsiadów — śmiali się beztrosko, nieświadomi ciężaru dorosłego życia.
— Chciałbym cofnąć czas — powiedziałem cicho. — Zacząć wszystko od nowa.
— Każdy by chciał — odparła pani Stefania łagodnie. — Ale życie nie daje drugich szans za darmo.
Wróciłem do domu późnym wieczorem. Żona siedziała przy stole z pustym spojrzeniem.
— I co? Załatwiłeś pieniądze? — zapytała bez emocji.
— Nie… Nie mogłem tego zrobić.
— Więc co teraz? Będziemy żebrać?
Patrzyłem na nią długo, próbując znaleźć odpowiedź. W końcu powiedziałem:
— Może lepiej być biednym, ale uczciwym… niż bogatym kosztem innych.
Wybuchła płaczem. Syn wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Tata… naprawdę chcesz wszystko stracić?
Przytuliłem go mocno. — Nie chcę was stracić. Ale nie chcę też stracić siebie.
Minęły tygodnie pełne napięcia i wyrzeczeń. Straciliśmy mieszkanie, musieliśmy zamieszkać u teściowej na obrzeżach miasta. Praca była ciężka i mało płatna, ale przynajmniej spałem spokojnie.
Czasami mijam starą kamienicę na Jeżycach i zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy wybrał inaczej. Czy byłbym szczęśliwszy? Czy moi bliscy byliby bezpieczniejsi?
Może każdy z nas nosi w sobie wodnika — kogoś zdolnego do oszustwa w imię przetrwania. Ale czy warto płacić taką cenę za chwilową ulgę? Czy można odzyskać zaufanie tych, których się zawiodło?