Ostatni dzień w mieszkaniu na Pradze – historia o gniewie, rozczarowaniu i rodzinnych sekretach

– Naprawdę, panie Marku? Za te dwie rysy na drzwiach chce mi pan zabrać cały kaucję? – mój głos drżał, choć starałem się brzmieć spokojnie. Stałem w kuchni, ściskając w dłoni klucze do mieszkania, które przez ostatnie dwa lata było moim domem. Marek, właściciel, patrzył na mnie z wyższością, jakby już wygrał tę małą wojnę.

– Takie są zasady, Krzysiek. Kaucja jest na pokrycie szkód. A ty… – tu zawiesił głos, rozglądając się po mieszkaniu – …nie byłeś najostrożniejszym lokatorem.

W środku aż się gotowałem. Przez dwa lata płaciłem czynsz na czas, sam naprawiałem cieknący kran, nawet wymieniłem żarówki na własny koszt. A teraz miałem odejść z pustymi rękami przez dwie głupie rysy? Zacisnąłem zęby, żeby nie wybuchnąć. W głowie dudniły mi słowa mojej matki: „Nie daj się poniewierać, Krzysiu. Walcz o swoje”.

Marek wyszedł, zostawiając mnie samego w pustym już mieszkaniu. Spojrzałem na łazienkę – miejsce, gdzie spędzałem najwięcej czasu, uciekając przed światem. To tu zamykałem się przed telefonami od ojca, który po śmierci mamy coraz częściej dzwonił tylko po to, żeby się wyżalić albo pokłócić. To tu płakałem po nocach, gdy nie miałem już siły udawać przed znajomymi, że wszystko jest w porządku.

Wtedy coś we mnie pękło. W piwnicy znalazłem starą młotowiertarkę – zostawił ją poprzedni lokator. Wróciłem do łazienki i bez zastanowienia zacząłem walić w kafelki. Każdy cios był jak wyładowanie złości: za Marka, za ojca, za siebie samego. Kawałki glazury rozpryskiwały się po podłodze, a ja czułem ulgę i strach jednocześnie.

„Co ja robię?” – przemknęło mi przez myśl. Ale nie przestawałem. Przypomniałem sobie rozmowę z siostrą sprzed tygodnia:

– Krzysiek, musisz się ogarnąć. Tata nie da sobie rady sam.
– A ja? Ja mam sobie radzić sam?
– Ty zawsze byłeś silniejszy ode mnie.

Silniejszy? Może kiedyś. Teraz czułem się jak wrak człowieka. Praca w call center na Żoliborzu nie dawała mi satysfakcji ani pieniędzy. Związek z Magdą rozpadł się pół roku temu – „Jesteś zbyt zamknięty w sobie”, powiedziała na odchodne. Nawet pies sąsiadów przestał merdać ogonem na mój widok.

Gdy skończyłem demolować łazienkę, usiadłem na podłodze pośród gruzu i zacząłem się śmiać – histerycznie, do łez. Wyobraziłem sobie minę Marka, gdy zobaczy zniszczenia. Może wreszcie poczuje choć odrobinę tego, co ja czułem przez ostatnie miesiące?

Telefon zadzwonił. Ojciec.

– Krzysiek…
– Co?
– Dostałem pismo z urzędu… grożą mi eksmisją.

Zamknąłem oczy. Kolejny problem do rozwiązania. Zawsze to ja musiałem być tym odpowiedzialnym – po śmierci mamy to ja zajmowałem się rachunkami, gotowałem obiady, pilnowałem leków ojca. Siostra wyjechała do Gdańska i kontaktowała się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowała.

– Przyjadę jutro – powiedziałem cicho.

Wstałem i spojrzałem na swoje odbicie w popękanym lustrze. Byłem blady, oczy miałem podkrążone jak u zombie. Czy to naprawdę ja? Czy ten chłopak z liceum, który marzył o podróżach i własnej firmie, jeszcze gdzieś tam jest?

Zamknąłem drzwi mieszkania bez żalu. Klucze wrzuciłem do skrzynki na listy Marka. Nie zostawiłem żadnej wiadomości – niech sam się domyśli.

Na klatce minąłem sąsiadkę z parteru.

– Wyprowadza się pan? – zapytała z troską.
– Tak… czas na zmiany.
– Powodzenia, Krzysiu.

Uśmiechnąłem się blado i wyszedłem na ulicę. Praga była szara i deszczowa tego dnia. Ludzie mijali mnie obojętnie; nikt nie wiedział, co właśnie zrobiłem.

Wieczorem zadzwoniła Magda.

– Słyszałam od wspólnej znajomej… wszystko w porządku?
– Tak… – skłamałem.
– Krzysiek… może powinieneś z kimś pogadać? Ostatnio jesteś… inny.
– Nie chcę rozmawiać.

Rozłączyła się bez słowa.

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy Marek zgłosi sprawę na policję? Czy ojciec naprawdę straci mieszkanie? Czy siostra wreszcie wróci do Warszawy i mi pomoże?

Następnego dnia pojechałem do ojca na Ursynów. Mieszkanie było jeszcze bardziej zaniedbane niż zwykle; wszędzie walające się gazety i puste butelki po piwie.

– Tata… musisz coś ze sobą zrobić – powiedziałem stanowczo.
– Po co? I tak nikomu nie zależy.
– Mi zależy! – krzyknąłem pierwszy raz od lat.

Ojciec spojrzał na mnie zdziwiony. Może pierwszy raz zobaczył we mnie dorosłego faceta?

Przez kolejne dni próbowałem ogarnąć jego sprawy: rozmawiałem z urzędem, szukałem pomocy społecznej, dzwoniłem do siostry:

– Anka, wróć chociaż na chwilę! Ja już nie daję rady!
– Nie mogę… mam tu życie…

Znowu zostałem sam ze wszystkim.

Po tygodniu zadzwonił Marek:

– Krzysztofie! Co pan zrobił z łazienką?!
– To była moja kaucja – odpowiedziałem spokojnie i rozłączyłem się.

Nie wiem, czy to była zemsta czy desperacja. Może jedno i drugie? Przez kolejne dni czułem ulgę pomieszaną z lękiem przed konsekwencjami.

W końcu usiadłem przy kuchennym stole ojca i napisałem list do siostry:

„Anka,
Nie wiem już, jak długo dam radę sam ciągnąć ten wózek. Tata potrzebuje nas obu. Ja też potrzebuję pomocy. Jeśli nie wrócisz teraz – może być za późno.”

Nie wysłałem go jednak. Może bałem się przyznać do słabości?

Dziś mija miesiąc od tamtych wydarzeń. Ojciec powoli wychodzi na prostą – znalazł pracę jako portier w pobliskiej szkole. Ja wynająłem mały pokój na Bielanach i próbuję zacząć od nowa. Czasem myślę o Marku i tym mieszkaniu na Pradze – czy gdyby był bardziej ludzki, wszystko potoczyłoby się inaczej?

Czy zemsta naprawdę daje ulgę? A może tylko pogłębia samotność?

Ciekaw jestem… co wy byście zrobili na moim miejscu?