„Mój mąż ma bogatych rodziców, ale nasz synek wciąż śpi w salonie. Czy rodzina naprawdę znaczy cokolwiek?”
– Nie rozumiesz, Aniu? To nie jest nasz problem – głos teściowej odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, a łzy cisnęły mi się do oczu. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z opuszczoną głową. Nasz synek, Michałek, bawił się na dywanie w salonie, gdzie od miesięcy spał na rozkładanej kanapie, bo na własny pokój zwyczajnie nas nie było stać.
Od początku wiedziałam, że pochodzimy z różnych światów. Ja – córka nauczycielki i kierowcy autobusu z małego miasta pod Lublinem. Tomek – syn właścicieli kilku firm budowlanych z Warszawy, którzy na święta wręczali sobie zegarki za kilka tysięcy złotych i narzekali na „tych biednych, co tylko wyciągają ręce po pomoc”. Ale wierzyłam, że miłość wszystko przezwycięży.
Kiedy zaszłam w ciążę, byliśmy szczęśliwi. Wynajmowaliśmy wtedy kawalerkę na Pradze. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu – choćby dwupokojowym, by Michałek miał swój kąt. Odkładaliśmy każdy grosz. Tomek pracował jako informatyk, ja dorabiałam korepetycjami z polskiego. Ale ceny mieszkań rosły szybciej niż nasze oszczędności.
W końcu Tomek zebrał się na odwagę i zaproponował rodzicom spotkanie. Pamiętam ten dzień jak dziś – siedzieliśmy przy ich ogromnym stole z dębowego drewna, a ja czułam się jak intruz. Teściowa patrzyła na mnie z góry, poprawiając złotą bransoletkę.
– Chcielibyśmy kupić mieszkanie, ale brakuje nam wkładu własnego – zaczął Tomek niepewnie. – Może moglibyście nam pożyczyć albo podarować część pieniędzy? Dla Michałka…
Teść nawet nie spojrzał na wnuka bawiącego się klockami pod stołem.
– Tomek, jesteście dorośli. My sami musieliśmy sobie radzić. Nie będziemy sponsorować waszego życia – powiedział chłodno.
– Ale przecież macie tyle… – zaczęłam cicho.
– Aniu, nie wypada tak mówić – przerwała mi teściowa. – Każdy jest kowalem własnego losu.
Wyszliśmy stamtąd upokorzeni. W drodze powrotnej Tomek milczał. Ja płakałam cicho, żeby Michałek nie widział.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Tomek coraz częściej wracał z pracy przybity. Zaczął unikać rozmów o rodzinie. Ja czułam narastającą złość i żal – nie tylko do teściów, ale i do niego. Czy naprawdę nie mógł bardziej zawalczyć o nas?
Pewnego wieczoru wybuchłam:
– Dlaczego pozwalasz im tak nami pomiatać? Przecież to twój syn! Ich wnuk!
Tomek spuścił wzrok.
– Nie rozumiesz… Oni zawsze tacy byli. Dla nich liczy się tylko to, co sami osiągnęli. Nigdy nie prosiłem ich o nic…
– Ale teraz chodzi o Michałka! On zasługuje na coś więcej niż spanie w salonie!
Zapanowała cisza. Michałek wszedł do pokoju z pluszowym misiem.
– Mamo, czemu płaczesz?
Przytuliłam go mocno.
Zaczęliśmy szukać innych rozwiązań. Braliśmy dodatkowe zlecenia, Tomek pracował po nocach. Ja sprzątałam mieszkania sąsiadom i szyłam ubranka dla dzieci znajomych. Każda złotówka była na wagę złota.
W tym czasie teściowie kupili nowy apartament w Wilanowie „na inwestycję” i chwalili się zdjęciami na Facebooku. Michałek pytał czasem, dlaczego nie może mieć własnego pokoju jak kolega z przedszkola.
Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole u teściów, a oni opowiadali o swoich podróżach do Włoch i nowych samochodach. Nikt nie zapytał, jak nam się żyje. Czułam się niewidzialna.
W końcu przyszedł dzień, kiedy zabrakło nam sił. Michałek zachorował na zapalenie płuc – przez kilka tygodni spał w salonie przy otwartym oknie, bo nie mieliśmy innego wyjścia. Siedziałam przy jego łóżku i modliłam się, by wyzdrowiał.
Wtedy zadzwoniła moja mama.
– Aniu, może wrócicie do nas na wieś? Tu jest dom, ogród… Michałek miałby przestrzeń do zabawy.
Rozważałam to długo. Bałam się porażki – czy to nie będzie ucieczka? Ale patrząc na synka walczącego z gorączką, wiedziałam już, że muszę wybrać jego dobro ponad dumę.
Tomek długo się wahał. W końcu zgodził się – dla Michałka.
Przeprowadziliśmy się do moich rodziców pod Lublinem. Nie było luksusów, ale była miłość i wsparcie. Michałek odzyskał zdrowie i radość życia.
Teściowie nigdy nie zadzwonili zapytać, jak sobie radzimy.
Dziś patrzę na synka biegającego po ogrodzie i zastanawiam się: czy naprawdę pieniądze są ważniejsze od rodziny? Czy można być szczęśliwym bez wsparcia najbliższych? Może czasem trzeba stracić złudzenia, by odnaleźć prawdziwy dom?
Czy wy też kiedyś czuliście się opuszczeni przez rodzinę? Jak sobie z tym poradziliście?