Samotność poza harmonogramem: Opowieść Krystyny
Pewnego lutowego ranka stałam przy oknie, wpatrując się w mokry asfalt przebijający spod resztek śniegu. Pogoda była szara, cicha, a ta cisza miała w sobie coś przygnębiającego. Mój wzrok prześlizgnął się po podwórku, po placu zabaw, gdzie kiedyś odprowadzałam syna do wojska, córkę do szkoły. Teraz były to obce dzieci, obce rodziny, nawet obce psy szczekały inaczej niż kiedyś. Poczułam ukłucie w sercu – czy to już wszystko, co mi zostało?
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. To była Ania, moja córka. „Mamo, nie mogę dziś przyjechać. Praca, dzieci chore, Tomek znowu się spóźnia…” – jej głos był zmęczony, jakby przepraszała za całe swoje życie. „Nic się nie stało, kochanie. Odpocznij, zajmij się sobą” – odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam narastającą pustkę. Połączenie się urwało, a ja zostałam sama z ciszą i tykaniem zegara.
Od śmierci Andrzeja minęły już dwa lata. Czasem wydaje mi się, że to było wczoraj – jego kubek z herbatą na stole, niedokończona krzyżówka, zapach wody kolońskiej unoszący się w przedpokoju. Czasem mam wrażenie, że nigdy go nie było – że wszystko to wymyśliłam sobie tylko po to, by mieć do czego wracać myślami. Syn wyjechał do Niemiec za pracą i dzwoni raz na tydzień. Zawsze mówi: „Mamo, wszystko dobrze. Pracuję dużo. Może przyjadę na Wielkanoc.” Ale Wielkanoc mija, a on nie przyjeżdża.
Zaczęłam mówić do siebie na głos. „Krystyna, ogarnij się. Zrób coś ze sobą.” Ale co? Próbowałam chodzić na zajęcia dla seniorów w domu kultury. Tam jednak wszyscy wydawali się już mieć swoje grupki, swoje historie i wspomnienia, których nie znałam. Siedziałam więc na końcu sali i słuchałam rozmów o wnukach, o chorobach i o tym, jak to kiedyś było lepiej. Wychodziłam stamtąd jeszcze bardziej przygnębiona.
Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka z dołu – pani Zofia. „Pani Krystyno, może byśmy poszły razem na spacer? Tak szaro dziś, ale ruch to zdrowie.” Zgodziłam się bez przekonania. Szłyśmy powoli przez park, rozmawiając o pogodzie i cenach w sklepie. W pewnym momencie Zofia zapytała: „A pani nie tęskni za rodziną?” Zatrzymałam się i poczułam łzy pod powiekami. „Tęsknię. Bardzo.”
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo życie potrafi się zmienić w jednej chwili. Kiedyś wszystko było poukładane: dzieci do szkoły, Andrzej do pracy, ja do sklepu i na obiad. Teraz nie ma już harmonogramu. Każdy dzień jest taki sam – kawa rano, krótki spacer, telewizja, samotny obiad.
W niedzielę odwiedziła mnie Ania z wnukami. Wpadli na chwilę – dzieci biegały po mieszkaniu, Ania rozmawiała przez telefon z mężem. „Mamo, musimy już lecieć. Dzieci mają angielski.” Ucałowała mnie w policzek i wybiegli tak szybko, jak przyszli. Zostałam sama z rozrzuconymi zabawkami i ciszą.
Wieczorem zadzwonił syn. „Mamo, przepraszam, że tak rzadko dzwonię… Praca mnie wykańcza.” Słuchałam go i czułam narastającą złość – nie na niego, tylko na siebie i na świat. Dlaczego wszyscy są tak zajęci? Dlaczego nie mam już swojego miejsca w ich życiu?
Postanowiłam napisać list do Andrzeja. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać:
„Kochany Andrzeju,
Nie wiem już czasem, jak żyć bez Ciebie. Dzieci mają swoje sprawy, wnuki mnie prawie nie znają. Czuję się jak cień we własnym domu…”
Nie dokończyłam listu. Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam ją do kosza.
Następnego dnia zadzwoniła pani Zofia. „Pani Krystyno, może byśmy poszły razem na cmentarz? Ja zawsze czuję się lepiej po takiej wizycie.” Poszłyśmy razem – ona do swojego męża, ja do Andrzeja. Stałyśmy w ciszy przy grobach naszych bliskich i nagle poczułam dziwną ulgę – nie jestem jedyna.
W drodze powrotnej Zofia opowiedziała mi o swoim synu – też wyjechał za granicę i rzadko dzwoni. „Wie pani co? My musimy żyć dla siebie” – powiedziała stanowczo.
Wieczorem długo myślałam o jej słowach. Może rzeczywiście czas przestać czekać na telefony i wizyty? Może powinnam znaleźć coś tylko dla siebie?
Zaczęłam wychodzić częściej z domu – na spacery, do biblioteki, nawet na zajęcia jogi dla początkujących. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, ale przynajmniej nie byłam sama.
Czasem jeszcze łapię się na tym, że czekam na telefon od dzieci albo że układam talerze dla dwóch osób zamiast jednej. Ale coraz częściej potrafię cieszyć się chwilą – kawą wypitą w ciszy, książką przeczytaną bez pośpiechu.
Samotność poza harmonogramem jest trudna – bo nikt nas nie uczył żyć bez planu dnia pełnego obowiązków dla innych ludzi. Ale czy to znaczy, że nie możemy nauczyć się żyć dla siebie?
Czasem patrzę przez okno na plac zabaw i myślę: czy jeszcze kiedyś poczuję się potrzebna? Czy samotność to kara czy może szansa na nowy początek? Może warto spróbować odpowiedzieć sobie na te pytania…