Poprosiłam teściową o opiekę nad dziećmi, ale jej odpowiedź złamała mi serce – historia o rodzinnych konfliktach i rozczarowaniu
– Mamo, czy możesz dziś zostać z Olą i Kubą? – zapytałam, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stałam w kuchni, patrząc na zegar. Za godzinę miałam ważną rozmowę o pracę, pierwszą od lat. Dzieci biegały po domu, a ja czułam, jak narasta we mnie napięcie.
Po drugiej stronie słyszałam ciszę. W końcu teściowa westchnęła: – Wiesz, Aniu… dziś nie dam rady. Mam spotkanie z koleżankami z chóru. To dla mnie ważne.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. – Ale… to tylko dwie godziny. Naprawdę nie możesz?
– Nie mogę – odpowiedziała stanowczo. – Przepraszam, ale już się umówiłam.
Rozłączyłam się powoli, czując jak łzy napływają mi do oczu. Ola podbiegła do mnie z rysunkiem: – Mamo, a babcia przyjdzie?
– Nie, kochanie – wyszeptałam. – Babcia jest zajęta.
W tamtej chwili poczułam się tak samotna, jak nigdy wcześniej. Zawsze starałam się być dobrą synową: piekłam jej sernik na imieniny, pamiętałam o prezentach, pomagałam w ogrodzie. Nawet wtedy, gdy rzucała kąśliwe uwagi o moim gotowaniu czy sposobie wychowania dzieci, starałam się nie reagować. „To starsza osoba, trzeba mieć cierpliwość” – powtarzał mi mąż, Tomek.
Ale dziś potrzebowałam jej naprawdę. Nie dla siebie – dla dzieci. Dla naszej rodziny.
Zadzwoniłam do Tomka. Odebrał po kilku sygnałach.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Twoja mama nie może zostać z dziećmi. Mam rozmowę za godzinę i nie wiem, co robić.
– Może spróbuj jeszcze raz? Może się zgodzi…
– Już próbowałam. Powiedziała, że ma chór.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może poproś sąsiadkę? – zaproponował bez przekonania.
Zacisnęłam zęby. Sąsiadka miała własne dzieci i nigdy nie była chętna do pomocy. Czułam się coraz bardziej bezradna.
W końcu zadzwoniłam do mojej mamy. Mieszkała na drugim końcu miasta, ale obiecała przyjechać tak szybko, jak się da. Udało mi się dotrzeć na rozmowę spóźniona i roztrzęsiona. Nie dostałam tej pracy.
Wieczorem Tomek wrócił do domu. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty, dzieci już spały.
– Rozmawiałem z mamą – powiedział cicho. – Mówi, że przesadzasz. Że zawsze czegoś od niej chcesz.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Przesadzam? Prosiłam ją pierwszy raz od miesięcy! Nawet nie dla siebie…
Tomek wzruszył ramionami.
– Wiesz, ona ma swoje życie…
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Zawsze byłam tą „miłą”, tą „wyrozumiałą”. Ale ile można?
Przez kolejne dni unikałam teściowej. Ona też się nie odzywała. Ola pytała: – Mamo, dlaczego babcia już nas nie odwiedza?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam żal i rozczarowanie. Zaczęłam zauważać rzeczy, które wcześniej ignorowałam: jak teściowa chwaliła się koleżankom wnukami, ale nigdy nie proponowała pomocy; jak Tomek zawsze stawał po jej stronie; jak sama rezygnowałam z siebie dla „świętego spokoju”.
Pewnego dnia spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie.
– Aniu – zaczęła teściowa chłodno – słyszałam, że masz do mnie pretensje.
– Nie mam pretensji – odpowiedziałam spokojnie. – Po prostu było mi przykro.
Wzruszyła ramionami.
– Każdy ma swoje życie. Ja też chcę mieć czas dla siebie.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Rozumiem – powiedziałam cicho i odeszłam.
Wieczorem długo rozmawiałam z Tomkiem.
– Czuję się niewidzialna w tej rodzinie – powiedziałam w końcu przez łzy. – Twoja mama jest ważniejsza ode mnie i naszych dzieci.
Tomek milczał długo.
– Może przesadzasz…
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: a może to ja jestem problemem? Może za dużo wymagam? Ale potem spojrzałam na śpiące dzieci i poczułam gniew zamiast smutku.
Od tamtej pory zaczęłam stawiać granice. Przestałam dzwonić do teściowej z prośbami o pomoc. Przestałam zabiegać o jej aprobatę. Skupiłam się na sobie i dzieciach. Zaczęliśmy częściej odwiedzać moją mamę, która zawsze była gotowa pomóc – nawet jeśli musiała przejechać pół miasta.
Tomek długo nie rozumiał mojej zmiany. Były kłótnie, ciche dni, łzy dzieci pytających o babcię. Ale w końcu zaczął zauważać różnicę: mniej nerwów w domu, więcej uśmiechu na twarzach dzieci.
Po kilku miesiącach teściowa zadzwoniła sama:
– Może przyjdziecie na obiad?
Odpowiedziałam spokojnie:
– Zastanowię się.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię jej wybaczyć tamten dzień. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że moje potrzeby są mniej ważne niż potrzeby innych.
Czasem zastanawiam się: ile razy kobiety takie jak ja rezygnują z siebie dla „dobra rodziny”? Czy naprawdę musimy ciągle być tymi wyrozumiałymi? A może czasem warto postawić siebie na pierwszym miejscu?