Między Smakiem a Ciszą: Dziennik Kulinarny Wioletty

— Krzysiek, nie rób tej miny, proszę cię — szepnęłam, zanim zadzwoniliśmy do drzwi Wioletty. On tylko wzruszył ramionami i spojrzał gdzieś w bok, jakby już żałował, że dał się namówić na tę wizytę. Ja też miałam wątpliwości, ale nie mogłam pozwolić, by kolejny raz święta minęły nam w milczeniu.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania Wioletty, otoczył mnie zapach, od którego niemal zapomniałam, po co właściwie przyszliśmy. Pachniało świeżo upieczonym mięsem, ciepłym ciastem i przyprawami, które zdawały się tańczyć w powietrzu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech — to był zapach domowego ciepła, święta, którego tak bardzo mi brakowało przez ostatnie lata.

— No chodźcie, nie stójcie tam jak słupy soli! — zawołała Wioletta z kuchni, wycierając ręce o fartuch. Jej głos był jak zawsze donośny, ale gdzieś pod spodem wyczuwałam nutę napięcia. Krzysztof wszedł pierwszy, ja za nim. Wioletta uśmiechnęła się do nas szeroko, ale jej oczy zdradzały zmęczenie. — Dobrze was widzieć — powiedziała cicho i przez chwilę wydawało mi się, że zaraz się rozpłacze.

Usiedliśmy przy stole. Krzysztof milczał, bawiąc się widelcem. Ja próbowałam zagaić rozmowę:

— Pachnie tu jak w najlepszej restauracji. Co dziś przygotowałaś?

Wioletta rozpromieniła się na moment:

— Pieczony schab z jabłkami, sałatka jarzynowa, sernik z rodzynkami… I jeszcze coś specjalnego — spojrzała na mnie znacząco. — Twój ulubiony barszcz z uszkami.

Poczułam ukłucie w sercu. Ostatni raz jadłam go u niej pięć lat temu, zanim pokłóciłyśmy się o sprawy tak błahe, że dziś nawet nie pamiętam szczegółów. Od tamtej pory nasze kontakty ograniczały się do krótkich wiadomości na święta i urodziny.

— Dziękuję — powiedziałam cicho. — Naprawdę się postarałaś.

Wioletta wzruszyła ramionami:

— Chciałam, żeby było jak dawniej.

Krzysztof spojrzał na mnie z ukosa. Wiedziałam, co myśli: „Jak dawniej? Przecież już nigdy nie będzie jak dawniej.”

Zaczęliśmy jeść w milczeniu. Każdy kęs był jak powrót do dzieciństwa — do czasów, gdy mama z Wiolettą gotowały razem, a ja z Krzysiem biegaliśmy po kuchni i podkradaliśmy pierogi prosto z blachy. Ale teraz między nami była cisza gęsta jak barszcz.

Nagle Wioletta odłożyła widelec i spojrzała na mnie twardo:

— Musimy porozmawiać.

Zamarłam. Krzysztof przestał jeść.

— O czym? — zapytałam ostrożnie.

— O tym wszystkim — machnęła ręką w powietrzu. — O tym, że od pięciu lat udajemy, że wszystko jest w porządku. Że nie rozmawiamy o mamie, o spadku, o tym, co się stało po jej śmierci.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. To miało być spokojne spotkanie przy stole, a nie rozgrzebywanie starych ran.

— Wioletta… — zaczęłam.

— Nie! — przerwała mi. — Nie będziemy już udawać. Mam dość tej ciszy. Mam dość tego, że święta są dla nas tylko kolejnym obowiązkiem.

Krzysztof odchrząknął:

— Może to nie jest najlepszy moment…

— A kiedy będzie? — Wioletta spojrzała na niego z wyrzutem. — Kiedy wreszcie powiemy sobie prawdę?

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Słychać było tylko tykanie zegara i szum czajnika w kuchni.

— Dobrze — powiedziałam w końcu cicho. — Chcesz prawdy? Proszę bardzo. Po śmierci mamy czułam się sama jak nigdy wcześniej. Ty miałaś męża, dzieci, swoje życie… A ja? Zostałam sama z długami i żalem. I nikt nawet nie zapytał mnie, czy sobie radzę.

Wioletta otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. W jej oczach pojawiły się łzy.

— Myślisz, że mi było łatwo? — wyszeptała. — Musiałam być silna dla wszystkich… Ale nikt nie był silny dla mnie.

Krzysztof spuścił głowę.

— Przepraszam… — powiedział nagle. — Przepraszam was obie. Może gdybym wtedy bardziej się postarał…

Wszyscy troje siedzieliśmy przy stole jak dzieci ukarane za coś, czego nawet nie rozumiały.

W końcu Wioletta wstała i zaczęła zbierać talerze.

— Nie chcę już więcej kłótni — powiedziała cicho. — Chcę tylko, żebyśmy znów byli rodziną.

Podniosłam się i podeszłam do niej. Przytuliłam ją mocno.

— Ja też tego chcę — wyszeptałam.

Krzysztof dołączył do nas i przez chwilę staliśmy tak we troje, trzymając się za ręce jak kiedyś.

Wieczorem siedzieliśmy jeszcze długo przy stole, pijąc herbatę i wspominając dawne czasy. Śmialiśmy się przez łzy i obiecywaliśmy sobie, że już nigdy nie pozwolimy, by drobiazgi nas poróżniły.

Ale czy naprawdę potrafimy wybaczyć sobie wszystko? Czy domowy stół może uleczyć rany zadane słowami i milczeniem? Czas pokaże…