Noc, której nie zapomnę: Gdy teściowa pojawiła się niespodziewanie
Nigdy nie cierpiałam nocnych telefonów. Normalni ludzie nie dzwonią o tak późnej porze, chyba że stało się coś naprawdę wyjątkowego. Dlatego zawsze drżę, gdy słyszę dzwonek w środku nocy, spodziewając się złych wiadomości. Właśnie zasypiałam, gdy melodyjka telefonu mojego męża rozdarła ciszę sypialni. Marek westchnął i sięgnął po komórkę.
– Nieznany numer – rzucił, zerkając na ekran. Przez chwilę zawahał się, ale odebrał. Słuchał przez moment, a potem spojrzał na mnie z niepokojem.
– Muszę jechać do Warszawy. Awaria w firmie, szef prosi, żebym był rano na miejscu – powiedział cicho, jakby przepraszał za to, że zostawia mnie samą.
Nie protestowałam. Wiedziałam, że to część jego pracy. Ale kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułam znajome ukłucie samotności. Zawsze bałam się pustego mieszkania nocą. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam zasnąć, ale sen nie przychodził.
Około drugiej w nocy usłyszałam dźwięk domofonu. Serce podskoczyło mi do gardła. Kto o tej porze może chcieć wejść do naszego bloku? Przez chwilę leżałam nieruchomo, nasłuchując. Dzwonek zabrzmiał ponownie, tym razem dłużej i natarczywiej.
Z trudem podniosłam się z łóżka i podeszłam do domofonu.
– Halo? – zapytałam drżącym głosem.
– To ja, Zofia – usłyszałam znajomy głos teściowej. – Otwórz mi natychmiast.
Zaniemówiłam. Co ona tu robi o tej porze? Przecież mieszka w Gdańsku! Otworzyłam drzwi wejściowe i czekałam, aż pojawi się na klatce schodowej. Po chwili zobaczyłam ją – zmęczoną, z walizką w ręku i miną jakby cały świat był jej coś winien.
– Co się stało? – zapytałam niepewnie.
– Nie mogłam spać w domu. Pociąg miał opóźnienie, więc jestem dopiero teraz. Marek nie odbierał telefonu, więc przyszłam do ciebie – odpowiedziała oschle.
Wpuściłam ją do środka, czując jak narasta we mnie napięcie. Zofia nigdy mnie nie lubiła. Od początku naszego małżeństwa dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. Każda nasza rozmowa była jak pole minowe – wystarczyło jedno nieostrożne słowo, by wybuchła kłótnia.
– Herbata? – zaproponowałam z grzeczności.
– Jeśli już musisz – odpowiedziała z westchnieniem i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu z wyraźną dezaprobatą.
W kuchni próbowałam uspokoić oddech. Zofia usiadła przy stole i zaczęła komentować wszystko: „Dlaczego masz takie brudne okna?”, „Nie powinnaś trzymać chleba w lodówce”, „Marek zawsze lubił inną herbatę”. Czułam się jak intruz we własnym domu.
– Długo zostaniesz? – zapytałam ostrożnie.
– Zobaczymy. Może kilka dni. Muszę odpocząć od wszystkiego – odpowiedziała wymijająco.
Noc była długa. Zofia nie zamierzała spać – włączyła telewizor i głośno komentowała każdy program. Ja siedziałam w sypialni, słysząc każde jej słowo przez cienkie ściany. Nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „Dlaczego zawsze muszę być tą gorszą? Dlaczego Marek nigdy nie staje po mojej stronie?”
Rano byłam wykończona. Zofia już krzątała się po kuchni, robiąc śniadanie „po swojemu”.
– Twoja kawa jest za słaba – rzuciła z pogardą.
– Możesz zrobić sobie mocniejszą – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
– W twoim wieku powinnaś już umieć gotować – dodała z uśmiechem pełnym jadu.
Poczułam łzy pod powiekami, ale nie chciałam dać jej satysfakcji. Wyszłam na balkon i zadzwoniłam do Marka.
– Twoja mama jest u nas – powiedziałam cicho.
– Co? Jak to? Przecież miała być w Gdańsku! – Marek był wyraźnie zaskoczony.
– Przyjechała w nocy. Mówi, że zostanie kilka dni…
– Spróbuję wrócić jak najszybciej – obiecał.
Kolejne dni były jak koszmar na jawie. Zofia krytykowała wszystko: moje gotowanie, sposób sprzątania, nawet to jak rozmawiam przez telefon z własną matką. Czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Zaczęły boleć mnie plecy od napięcia, miałam problemy ze snem.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.
– Dlaczego pani mnie tak nie lubi? Co ja pani zrobiłam? – zapytałam drżącym głosem.
Zofia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Ty nigdy nie będziesz dla Marka wystarczająco dobra! On zasługuje na więcej! – wykrzyczała.
Poczułam jak pęka we mnie coś ważnego. Przez chwilę chciałam się rozpłakać, ale zamiast tego poczułam dziwną siłę.
– Może to pani powinna odpocząć od nas wszystkich – powiedziałam spokojnie i wyszłam z pokoju.
Następnego dnia spakowałam jej rzeczy i postawiłam walizkę przy drzwiach.
– Proszę bardzo, pociąg do Gdańska odjeżdża za dwie godziny – powiedziałam stanowczo.
Zofia patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem bez słowa wyszła z mieszkania.
Kiedy Marek wrócił wieczorem, opowiedziałam mu wszystko. Był wściekły na matkę, ale też trochę na mnie – że nie potrafiłam „wytrzymać”.
Od tamtej pory nasze relacje z Zofią są chłodne, a między mną a Markiem pojawił się mur milczenia. Czasem zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy naprawdę jestem tą „gorszą”, czy po prostu miałam dość bycia ofiarą?
Czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys? A może czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym?