Kiedy dom przestaje być domem: Historia Stanisława Kowalskiego

— Oszalałeś, Krzysiek! To mój pokój! — wrzasnąłem, stojąc w drzwiach z kluczami w dłoni. Serce waliło mi jak młot, a w gardle czułem gorycz, której nie potrafiłem przełknąć. Przede mną, na mojej własnej kanapie, leżał Krzysiek — syn mojej żony, wygodnie rozwalony, zapatrzony w ekran telefonu. Nawet nie raczył podnieść wzroku.

— Był twój, wujku Staszek — mruknął beznamiętnie. — Teraz jest mój. Mama tak powiedziała.

— Jaka znowu mama?! — eksplodowałem. — To jest moje mieszkanie! Tu są moje rzeczy!

Krzysiek wzruszył ramionami, jakby cała ta sytuacja była dla niego zabawną scenką z serialu. — Mama mówiła, że skoro się wyprowadziłeś na kilka tygodni do cioci, to już nie wrócisz. Potrzebuję przestrzeni. Mam maturę za rok.

Zatkało mnie. Przez chwilę stałem jak słup soli, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Przecież to ja przez trzydzieści lat spłacałem kredyt na to mieszkanie. To ja remontowałem łazienkę, malowałem ściany, wymieniałem okna. A teraz jakiś gówniarz mówi mi, że już tu nie mieszkam?

Wbiegłem do kuchni, gdzie siedziała moja żona, Elżbieta. Wpatrywała się w kubek herbaty, jakby chciała w nim znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania świata.

— Ela, co tu się dzieje? — zapytałem drżącym głosem.

Nie spojrzała na mnie. — Krzysiek potrzebuje własnego pokoju. Ty przecież i tak ostatnio ciągle jesteś poza domem.

— Bo musiałem pomóc siostrze po operacji! — wybuchłem. — To nie znaczy, że się wyprowadziłem na zawsze!

— Przesadzasz — westchnęła ciężko. — Przecież możesz spać w salonie.

Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy rodziną. Może nie idealną, ale rodziną. Po śmierci mojego pierwszego żony długo nie mogłem się pozbierać. Elżbieta pojawiła się w moim życiu jak promyk słońca. Miała już syna z poprzedniego małżeństwa, ale myślałem, że damy radę stworzyć coś wspólnego.

A teraz? Teraz czułem się jak intruz we własnym domu.

Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą w listopadzie. Krzysiek urządzał sobie imprezy z kolegami, a ja musiałem prosić o pozwolenie na wejście do własnej sypialni po czyste ubrania. Elżbieta coraz częściej zamykała się w łazience z telefonem albo wychodziła na długie spacery bez słowa.

Pewnego wieczoru usiadłem przy stole i zacząłem przeglądać stare zdjęcia. Na jednym z nich byliśmy wszyscy razem: ja, Ela i Krzysiek na wakacjach nad morzem. Uśmiechaliśmy się do obiektywu, trzymaliśmy się za ręce. Gdzie się podziały te chwile? Co poszło nie tak?

Postanowiłem porozmawiać z Elżbietą jeszcze raz. Tym razem spokojnie.

— Ela, musimy coś ustalić — zacząłem cicho. — Nie mogę żyć jak gość we własnym domu.

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. — Staszek… Krzysiek jest moim dzieckiem. On też ma prawo do szczęścia.

— A ja? Ja już się nie liczę?

Zamilkła. W tej ciszy było więcej bólu niż w najgorszej kłótni.

— Może powinieneś znaleźć sobie coś własnego — powiedziała w końcu.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez całą noc nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, słuchając śmiechu Krzyśka dobiegającego zza ściany.

Następnego dnia poszedłem do pracy wcześniej niż zwykle. W biurze nikt nie zauważył mojego złamanego serca. Koledzy żartowali przy kawie, szef rzucał polecenia, a ja czułem się coraz bardziej przezroczysty.

Po pracy spotkałem się z moją siostrą, Marią.

— Staszek, nie możesz tak tego zostawić! — oburzyła się, gdy opowiedziałem jej całą historię. — To twoje mieszkanie! Masz prawo tam być!

— Ale co mam zrobić? Wyrzucić Krzyśka na ulicę?

Maria spojrzała na mnie surowo. — On nie jest dzieckiem. A Elżbieta powinna cię wspierać, a nie traktować jak lokatora!

Wróciłem do domu późno. W salonie siedziała Elżbieta z Krzyśkiem i rozmawiali szeptem. Gdy wszedłem, ucichli natychmiast.

— Musimy porozmawiać — powiedziałem stanowczo.

Elżbieta westchnęła ciężko i skinęła głową.

— Chcę odzyskać swój pokój — zacząłem spokojnie. — Nie zamierzam być gościem we własnym domu.

Krzysiek prychnął pod nosem.

— To już nie jest twoje miejsce — rzucił z pogardą.

Spojrzałem na Elżbietę błagalnie.

— Ela…?

Zacisnęła usta i odwróciła wzrok.

W tej chwili zrozumiałem wszystko. Straciłem dom, który budowałem przez lata. Straciłem kobietę, którą kochałem. Straciłem rodzinę, którą próbowałem stworzyć na nowo.

Spakowałem kilka rzeczy i wyszedłem bez słowa. Na klatce schodowej spotkałem sąsiadkę, panią Zofię.

— Panie Staszku… Co się stało?

Uśmiechnąłem się smutno.

— Chyba czas zacząć od nowa — odpowiedziałem cicho.

Dziś siedzę w wynajętym pokoju i patrzę przez okno na szare bloki Warszawy. Zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. Czy można jeszcze zaufać ludziom? Czy dom to tylko ściany i meble, czy może coś więcej? Może dom to miejsce, gdzie ktoś na ciebie czeka… Ale co zrobić, gdy nikt już nie czeka?