Mama zapisała wszystko mojej siostrze – a ja już nie jestem jej córką?

– Elżbieta, nie przesadzaj. To tylko dom, przecież masz swoje życie – usłyszałam od mamy, kiedy łzy ciekły mi po policzkach, a w gardle ściskało z bólu. Stałam w jej kuchni, tej samej, w której przez lata gotowałam dla niej rosół, lepiłam pierogi na święta i sprzątałam po rodzinnych awanturach. To był dzień, w którym dowiedziałam się, że mama przepisała cały dom i działkę mojej młodszej siostrze, Marcie. Nawet nie próbowała tego ukryć – wręcz przeciwnie, powiedziała mi o tym przy herbacie, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

Mam 48 lat. Przez całe życie mieszkałam w tym samym miasteczku pod Toruniem. Po śmierci taty zostałyśmy we trzy: mama, ja i Marta. Ojciec zmarł nagle, miałam wtedy 14 lat. Mama nie radziła sobie z żałobą ani z codziennością. To ja przejęłam obowiązki dorosłego: gotowałam obiady, odrabiałam z Martą lekcje, chodziłam do sklepu po zakupy, bo mama leżała w łóżku i płakała. Zawsze słyszałam: „Eluś, jesteś moją podporą”.

Marta była oczkiem w głowie mamy. Była młodsza o pięć lat, delikatna, chorowita, zawsze trzeba było ją oszczędzać. Ja miałam być tą silną. Kiedy Marta dostała się na studia do Warszawy, mama sprzedała rodzinne srebra, żeby jej pomóc. Ja zostałam w domu – nie było mnie stać na wyjazd, a ktoś musiał się mamą zająć. Pracowałam w sklepie spożywczym na pół etatu, resztę czasu spędzałam przy mamie. Gdy zachorowała na serce, to ja woziłam ją do lekarzy, pilnowałam leków, sprzątałam mieszkanie.

Marta przyjeżdżała tylko na święta. Zawsze z prezentami i uśmiechem – „Mamusiu, jak się czujesz?” – pytała słodko, a potem znikała na kolejne miesiące. Mama rozpromieniała się wtedy jak dziecko. Ja byłam tłem.

Wyszłam za mąż późno, miałam 33 lata. Mój mąż Paweł był cichy i spokojny, pracował jako kierowca autobusu. Urodziłam córkę – Weronikę – i syna – Bartka. Mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu w bloku. Mama często do nas dzwoniła: „Eluś, przyjedź, bo Marta nie może”. Jeździłam więc z dziećmi na drugi koniec miasta, robiłam zakupy, gotowałam obiady na kilka dni do przodu.

Aż przyszedł ten dzień. Siedziałyśmy przy stole, Marta była akurat w odwiedzinach – rzadkość! – i mama powiedziała: „Chciałam wam powiedzieć, że dom i działka będą należały do Marty. Ona jest młodsza, ma trudniej w życiu”.

– Mamo… – zaczęłam cicho. – Przecież to ja tu jestem codziennie…

Marta spojrzała na mnie z wyższością:
– Ela, nie rób sceny. Przecież masz swoje mieszkanie.

Mama pokiwała głową:
– Ty zawsze sobie radzisz. Marta jest sama w Warszawie.

Poczułam się jak powietrze. Jakby całe moje życie nie miało znaczenia.

Po tej rozmowie przestałam jeździć do mamy. Nie odbierałam telefonów. Zajęłam się swoją rodziną – dziećmi, mężem, domem. Mama zaczęła dzwonić do mojej córki:
– Weroniko, powiedz mamie, żeby się odezwała.

Weronika patrzyła na mnie ze smutkiem:
– Mamo… babcia płacze przez telefon.

Nie wiedziałam już, co powiedzieć dzieciom. Jak im wyjaśnić, że babcia wybrała Martę? Że przez całe życie byłam dla niej służącą?

Paweł próbował mnie pocieszać:
– Ela, nie przejmuj się tym domem. Najważniejsze jest to, co masz tutaj.

Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o niesprawiedliwości. O tym, że przez lata byłam niewidzialna.

Plotki szybko rozeszły się po miasteczku:
– Elżbieta już nie odwiedza matki…
– Podobno pokłóciły się o spadek…

Mama zaczęła opowiadać sąsiadkom:
– Moja starsza córka jest niewdzięczna…

Czułam się upokorzona. W sklepie ludzie patrzyli na mnie z ukosa.

Pewnego dnia Marta zadzwoniła do mnie:
– Ela, mama jest chora. Może byś jednak przyjechała?

– A ty? – zapytałam chłodno.

– Mam dużo pracy…

Nie odpowiedziałam nic więcej.

Mama próbowała mnie szantażować emocjonalnie:
– Elżbieto! Jak możesz tak traktować własną matkę? Przecież cię wychowałam!

Chciałam krzyczeć: „A ja? Ja cię nie wychowywałam?!”

Czułam się rozdarta między poczuciem winy a gniewem. Dzieci pytały coraz częściej o babcię. Paweł coraz częściej milczał przy kolacji.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do mamy. Siedziała w fotelu pod oknem.

– Przyszłaś wreszcie? – rzuciła z wyrzutem.

Usiadłam naprzeciwko niej.
– Mamo… czy ty naprawdę nie widzisz tego wszystkiego? Przez tyle lat byłam przy tobie…

Machnęła ręką:
– Nie przesadzaj! Każda matka wie najlepiej.

Wyszłam stamtąd z poczuciem pustki.

Od tamtej pory nie rozmawiamy prawie wcale. Marta czasem dzwoni do mnie z Warszawy:
– Ela, mama się martwi…
Ale ja już nie potrafię wrócić do tej roli.

Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy naprawdę jestem taka zła? Czy powinnam wybaczyć? Czy rodzina to tylko więzy krwi czy coś więcej?

Może ktoś z was przeżył podobną niesprawiedliwość? Czy można jeszcze odbudować coś takiego jak zaufanie do własnej matki?