Dom, który nigdy nie był mój: Tajemnica matki i walka o własne miejsce

– Jeśli myślisz, że to zawsze będzie twój dom, to się grubo mylisz, Marto – syknęła teściowa, stojąc w progu kuchni. Jej głos był zimny jak lód, a spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. – Nie zapominaj, kto tu naprawdę rządzi.

Zamarłam z filiżanką herbaty w dłoni. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, ale nagle wszystko wydało się gorzkie. Przez chwilę miałam ochotę rzucić jej w twarz, że to ja tu sprzątam, gotuję i dbam o wszystko, podczas gdy ona tylko rozstawia wszystkich po kątach. Ale milczałam. W tej rodzinie milczenie było walutą – im mniej mówiłaś, tym mniej mogłaś stracić.

Dawid, mój mąż, wszedł do kuchni akurat w momencie, gdy Jasna – jego matka – odwróciła się na pięcie i wyszła. Spojrzał na mnie pytająco.

– Znowu się kłóciłyście?

– Nie – odpowiedziałam cicho, choć czułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Po prostu… ona nie chce mnie tutaj.

Dawid westchnął ciężko i podszedł do mnie. Przytulił mnie mocno, ale jego ramiona były napięte. Wiedziałam, że jest rozdarty między mną a matką. Od zawsze był jej oczkiem w głowie. Ja byłam tylko dodatkiem do jego życia.

W tej chwili poczułam się jak intruz we własnym domu. Domu, który miał być naszym azylem. Ale czy kiedykolwiek naprawdę był mój?

Pamiętam dzień naszego ślubu. Jasna uśmiechała się szeroko do gości, ale jej oczy mówiły co innego. „Tylko spróbuj zranić mojego syna” – zdawały się ostrzegać. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo.

Pierwsze lata były trudne. Jasna mieszkała z nami pod pretekstem „pomocy” przy dzieciach. Ale jej pomoc była jak cień – zawsze obecna, zawsze gotowa do krytyki. „Marta, nie tak się prasuje koszule”, „Marta, dzieci powinny jeść więcej warzyw”. Dawid nigdy nie stawał po mojej stronie. „Mama wie lepiej” – powtarzał.

Z czasem nauczyłam się ignorować drobne złośliwości. Ale tego dnia coś we mnie pękło. Może to przez zmęczenie po kolejnej nieprzespanej nocy z chorym synkiem? Może przez samotność? A może przez to, że coraz częściej łapałam się na myśli: „Co ja tu właściwie robię?”

Wieczorem usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać stare dokumenty w szufladzie Dawida. Szukałam aktu własności domu – chciałam wiedzieć, czy naprawdę mam prawo tu być. Znalazłam go po chwili. Przeczytałam nazwisko właściciela i zamarłam.

„Jasna Nowak”.

Nie Dawid. Nie my. Jasna.

Serce zaczęło mi walić jak młotem. Przez chwilę miałam ochotę wyrzucić dokument przez okno i udawać, że niczego nie widziałam. Ale nie mogłam już dłużej żyć w kłamstwie.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Dawidem.

– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że dom należy do twojej matki? – zapytałam spokojnie, choć w środku kipiałam ze złości.

Dawid spuścił wzrok.

– To skomplikowane… Mama kupiła ten dom po śmierci taty. Chciała mieć pewność, że zawsze będziemy mieli gdzie mieszkać.

– My? Czy ty?

– Marta…

– Czyli jeśli ona mnie wyrzuci, naprawdę nie będę miała dokąd pójść?

Dawid milczał długo.

– Nie pozwolę cię skrzywdzić – powiedział w końcu cicho.

Ale ja już wiedziałam swoje. W tej rodzinie byłam tylko gościem na łasce właścicielki.

Zaczęłam coraz częściej rozmawiać z moją mamą przez telefon.

– Wiesz, że zawsze możesz wrócić do domu – mówiła cicho mama. – Ale wiem też, że chcesz walczyć o swoje.

Walczyć? Ale jak walczyć z kobietą, która trzyma wszystkie karty w ręku?

Jasna coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że jestem zbędna.

– Dawidku, może Marta powinna wrócić do pracy? Dzieci są już duże – rzucała niby od niechcenia przy obiedzie.

– Może powinnaś znaleźć sobie jakieś zajęcie poza domem? – powtórzył za nią Dawid.

Czułam się zdradzona przez własnego męża. Czy naprawdę nie widział, co się dzieje?

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Jasnej z sąsiadką przez otwarte okno kuchni.

– Ona myśli, że ten dom jest jej! A ja jej pokażę! Dawid zawsze będzie ze mną!

Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam się jak dziecko ukarane za coś, czego nie zrobiło.

Postanowiłam działać. Zaczęłam szukać pracy – choćby dorywczej – by mieć własne pieniądze i choć odrobinę niezależności. Znalazłam ogłoszenie o pracy w pobliskiej bibliotece. Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i dostałam etat na pół etatu.

Gdy powiedziałam o tym Dawidowi i Jasnej przy kolacji, Jasna tylko wzruszyła ramionami.

– No proszę, jednak coś potrafisz – rzuciła złośliwie.

Dawid spojrzał na mnie zaskoczony.

– Myślałem, że chcesz być z dziećmi…

– Chcę być też sobą – odpowiedziałam spokojnie.

Praca w bibliotece była moim azylem. Tam nikt mnie nie oceniał. Tam mogłam być sobą – Martą, a nie tylko żoną i synową.

Z czasem zaczęłam zarabiać więcej i odkładać pieniądze na własne konto. Zaczęłam też rozmawiać z prawnikiem o swoich prawach jako żona i matka dzieci mieszkających w tym domu.

Jasna zauważyła zmianę we mnie. Stałam się pewniejsza siebie i mniej podatna na jej manipulacje.

Pewnego dnia przyszła do mnie do biblioteki.

– Myślisz, że możesz mnie przechytrzyć? Że odbierzesz mi syna? – zapytała cicho, ale groźnie.

Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Nie chcę ci niczego odbierać. Chcę tylko żyć godnie i spokojnie z moją rodziną.

Jasna uśmiechnęła się krzywo.

– Rodzina… Dla ciebie to tylko słowo. Dla mnie to wszystko!

Odeszła bez słowa więcej.

Wieczorem Dawid przyszedł do mnie do sypialni.

– Mama mówiła mi o waszej rozmowie… Marta, ja naprawdę nie wiem już co robić…

Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.

– Może czas dorosnąć i samemu zdecydować, czego chcesz od życia?

Dawid długo milczał. W końcu wyszedł bez słowa.

Minęły tygodnie pełne napięcia i cichych dni. Pewnego dnia Jasna spakowała swoje rzeczy i wyprowadziła się do siostry pod Poznań. Nie powiedziała ani słowa pożegnania.

W domu zrobiło się cicho… aż za cicho. Dzieci pytały o babcię, a Dawid chodził zamyślony i przygaszony.

Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na kanapie.

– Przepraszam cię za wszystko… Za to, że nie miałem odwagi stanąć po twojej stronie wcześniej…

Objął mnie mocno i pierwszy raz od dawna poczułam się bezpiecznie w jego ramionach.

Ale dom nadal należał do Jasnej. Wiedziałam, że w każdej chwili może wrócić i wszystko zacząć od nowa.

Zaczęliśmy z Dawidem rozmawiać o kupnie własnego mieszkania. O nowym początku bez cieni przeszłości.

Czasem patrzę na ten dom i zastanawiam się: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje tak jak ja? Ile z nas boi się zawalczyć o siebie? Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnym szczęściem?