„Zet zabronił mi widywać wnuczkę, bo dałam jej za dużo słodyczy. Czy naprawdę zawiniłam?” – Historia babci z podkarpackiej wsi, która straciła kontakt z ukochaną Emą

– Jadwiga, ile razy mam powtarzać? Nie możesz dawać Emy tylu słodyczy! – głos Ivana rozbrzmiewał w mojej kuchni jak grzmot. Stał w progu, z twarzą napiętą od gniewu, a ja ściskałam w rękach kubek z herbatą, czując jak drżą mi palce.

Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam na Emę, która siedziała przy stole i z uśmiechem oblizywała palce po ostatnim kawałku sernika. Miała na sobie moją starą chustkę w kwiaty i wyglądała jak aniołek. W tej chwili świat wydawał się prosty: babcia, wnuczka i kawałek ciasta. Ale Ivan widział to inaczej.

– Mamo, mówiłem ci już tyle razy – wtrąciła się moja córka, Ania, próbując łagodzić sytuację. – Lekarka powiedziała, że Ema ma skłonności do nadwagi. Musimy uważać.

Poczułam ukłucie w sercu. Przecież nie dawałam jej słodyczy codziennie! Raz na tydzień, czasem dwa. Czy to naprawdę aż tak źle? Przecież sama wychowałam troje dzieci na tej samej diecie – chleb z masłem i cukrem, kompot z wiśni, drożdżówka z kruszonką. Nikomu nic nie było.

– Ivanie, ona jest dzieckiem – powiedziałam cicho. – Dzieci lubią słodkie. To tylko kawałek ciasta.

– To nie jest tylko kawałek ciasta! – wybuchł. – Ty jej dajesz batoniki, cukierki, a potem się dziwisz, że ma problemy z wagą! Nie rozumiesz, że to szkodliwe?

Ema spuściła głowę. Zrobiło mi się jej żal. Przecież była taka szczęśliwa, gdy przychodziła do mnie po szkole. Zawsze czekała na nią herbatka i coś słodkiego. To były nasze chwile – śmiech, opowieści o szkole, wspólne pieczenie ciasteczek.

– Mamo, musimy być konsekwentni – dodała Ania. – Proszę cię, nie rób tego więcej.

Nie odpowiedziałam. Czułam się jak oskarżona przed sądem. Czy naprawdę byłam taka zła? Czy moja miłość była szkodliwa?

Następnego dnia Ivan zadzwonił i powiedział krótko:

– Jadwigo, na razie Ema nie będzie do ciebie przychodzić. Musimy ją chronić.

Zamarłam. Siedziałam przy stole i patrzyłam na pusty talerzyk po cieście. W domu zrobiło się cicho jak nigdy dotąd. Każdy dźwięk zegara przypominał mi o tym, że Emy już nie będzie.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Otwierałam szafkę ze słodyczami i zamykałam ją z westchnieniem. Zostawiłam nawet jej ulubioną czekoladę na parapecie – może wróci?

Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na drogę prowadzącą do naszego domu. Każdy samochód wydawał mi się znajomy. Każdy krok na podwórku budził nadzieję.

Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka, pani Zofia:

– Jadwigo, co się stało? Nie widzę Emy u ciebie od tygodnia.

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.

– Oj, kochana… Dzieci teraz mają inne zasady. Ale czy to znaczy, że babcia już nie może być babcią?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

W niedzielę poszłam do kościoła wcześniej niż zwykle. Modliłam się za Emę i za to, żeby rodzina znów była razem. Po mszy spotkałam Anię.

– Mamo… – zaczęła niepewnie. – Ivan jest uparty, ale może przesadziliśmy?

– Ja tylko chciałam dać jej trochę radości – wyszeptałam.

Ania przytuliła mnie mocno.

– Wiem… Ale on się boi o jej zdrowie.

Przez chwilę stałyśmy tak w milczeniu.

Tydzień później dostałam list od Emy. Napisany dziecięcym pismem:

„Babciu, tęsknię za tobą i za twoim sernikiem. Tata mówi, że nie mogę jeść słodyczy, ale ja najbardziej lubię te twoje ciasteczka z dżemem. Czy mogę kiedyś znów przyjść?”

Łzy popłynęły mi po policzkach. Odpisałam jej tego samego dnia:

„Emusiu, zawsze będziesz mile widziana u babci. Może upieczemy coś zdrowego razem?”

Minęły dwa miesiące zanim Ivan pozwolił Emie znów mnie odwiedzić. Przyszedł razem z nią i powiedział stanowczo:

– Jadwigo, możemy spróbować jeszcze raz… Ale proszę cię, bez słodyczy.

Zgodziłam się. Upiekłyśmy razem ciasto marchewkowe bez cukru i śmiałyśmy się z naszych kulinarnych eksperymentów.

Ale coś we mnie pękło. Ta radość była już inna – podszyta lękiem, że każda drobnostka może znów wszystko zepsuć.

Czasem patrzę na stare zdjęcia moich dzieci – uśmiechnięte buzie umazane kremem z tortu urodzinowego. Czy wtedy też robiłam źle? Czy świat naprawdę aż tak się zmienił?

Dziś siedzę sama w kuchni i pytam siebie: czy miłość babci może być szkodliwa? Czy to ja muszę się zmienić… czy może świat powinien czasem przypomnieć sobie o prostych radościach dzieciństwa?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy naprawdę zasłużyłam na taką karę?