Porzuciła syna dla kariery, a ja stałam się jego matką – historia z polskiego blokowiska
Drzwi do mojego mieszkania zatrzęsły się od uderzenia. Był środek listopada, szaro, zimno, a ja właśnie kończyłam zupę dla siebie i córki. Otworzyłam z wahaniem – na progu stał mały chłopiec w cienkiej kurtce, z oczami tak wielkimi i przestraszonymi, że aż ścisnęło mnie w gardle. Za nim – jego matka, Sylwia z czwartego piętra, z telefonem przy uchu i papierosem w dłoni.
– Pani Marto, mogłaby pani go na chwilę wziąć? Mam rozmowę o pracę, zaraz wrócę – rzuciła szybko, nawet nie patrząc mi w oczy.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już jej nie było. Zostałam sama z obcym dzieckiem na wycieraczce. Spojrzałam na chłopca – miał może pięć lat. Trząsł się z zimna i ze strachu.
– Jak masz na imię? – zapytałam cicho.
– Kuba – wyszeptał.
Wpuściłam go do środka. Moja córka, Zosia, patrzyła na niego z ciekawością i lekką zazdrością. Włączyłam bajki, nalałam mu talerz zupy. Jadł łapczywie, jakby od dawna nie miał nic ciepłego w ustach.
Godzina minęła, potem druga. Sylwii nie było. Zadzwoniłam do niej – nie odbierała. Wieczorem napisała SMS: „Nie dam rady wrócić dziś. Proszę, niech Kuba zostanie u pani na noc”.
Zacisnęłam zęby. Sama byłam samotną matką po rozwodzie, ledwo dawałam radę finansowo i emocjonalnie. Ale nie mogłam zostawić dziecka samego.
Następnego dnia Sylwia pojawiła się po południu. Pachniała drogimi perfumami, miała nową fryzurę i paznokcie zrobione jak z katalogu.
– Dziękuję, pani Marto. Wie pani, jak to jest – trzeba się rozwijać, nie mogę utknąć w tym blokowisku na zawsze! – zaśmiała się nerwowo.
Chciałam jej powiedzieć, że dzieci nie są przeszkodą w rozwoju, ale ugryzłam się w język. Kuba tulił się do mojej nogi i nie chciał iść.
To powtarzało się coraz częściej. Sylwia znikała na całe dnie – czasem wracała po dwóch dobach. Zostawiała Kubę u mnie bez słowa wyjaśnienia. W końcu przestała nawet dzwonić.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja matka.
– Marta, co ty wyprawiasz? Całe osiedle gada! Ludzie mówią, że przygarnęłaś cudze dziecko! Chcesz mieć kłopoty? Przecież to nie twoja sprawa!
– Mamo, a co miałam zrobić? Wyrzucić go na klatkę? – odpowiedziałam drżącym głosem.
– To zgłoś to do opieki! Nie możesz brać odpowiedzialności za cudze błędy!
Ale ja już byłam za bardzo związana z Kubą. Zosia traktowała go jak brata. Razem układali klocki, kłócili się o bajki i śmiali do łez przy stole.
Sylwia coraz rzadziej pojawiała się w bloku. Widywałam ją czasem w drogim samochodzie pod klatką – zawsze spieszącą się gdzieś, zawsze z nowym facetem u boku.
Pewnego dnia przyszła do mnie jej matka – pani Halina.
– Pani Marto… ja już nie wiem, co robić z tą moją córką… Ona mówi tylko o karierze i pieniądzach! A Kuba? Dla niej to ciężar…
W oczach starszej kobiety widziałam rozpacz i bezradność.
– Może powinna pani porozmawiać z Sylwią? – zaproponowałam ostrożnie.
– Próbowałam! Ona mnie wyśmiewa! „Mamo, ty nic nie rozumiesz! Ja chcę być kimś!”
Kuba coraz częściej pytał o mamę:
– Ciociu Marto, a mama wróci?
Nie umiałam mu odpowiedzieć. Przytulałam go mocno i mówiłam:
– Jestem tutaj z tobą. Zawsze możesz na mnie liczyć.
W końcu Sylwia zadzwoniła pewnego wieczoru:
– Marta… Ja już nie wrócę do Krakowa. Mam pracę w Warszawie, nowy związek… Kuba będzie miał lepiej u ciebie niż u mnie. Ty masz serce do dzieci…
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Sylwia… On jest twoim synem!
– Ale ty go kochasz bardziej niż ja potrafię. Proszę cię…
Rozłączyła się.
Przez kolejne tygodnie walczyłam ze sobą – czy zgłosić sprawę do sądu? Czy walczyć o formalną opiekę? Bałam się urzędów, bałam się plotek sąsiadów i gniewu własnej matki.
W końcu poszłam do poradni rodzinnej. Tam usłyszałam:
– Najważniejsze jest dobro dziecka. Jeśli pani chce być dla niego rodziną – proszę walczyć.
Złożyłam wniosek o rodzinę zastępczą. Przeszłam przez piekło papierologii i wizytacji. Moja matka przestała się do mnie odzywać – uznała mnie za naiwną idiotkę.
Ale kiedy po pół roku dostałam decyzję sądu i mogłam oficjalnie powiedzieć Kubie:
– Jesteś już u nas na zawsze…
Chłopiec rzucił mi się na szyję i zapłakał tak głośno, że płakałyśmy razem z Zosią.
Dziś Kuba ma dziesięć lat. Jest moim synem tak samo jak Zosia jest moją córką. Sylwia nigdy więcej się nie odezwała – podobno prowadzi własną firmę kosmetyczną pod Warszawą i chwali się życiem bez zobowiązań na Instagramie.
Czasem patrzę na Kubę i myślę: czy naprawdę trzeba być matką biologiczną, żeby kochać bezwarunkowo? Czy odwaga do miłości to coś, czego można nauczyć innych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?