Zapomniane urodziny: Gorzka lekcja miłości w polskiej rodzinie
Zegar w kuchni wybił 6:30, kiedy usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Mój mąż, Paweł, wyszedł do pracy bez słowa. Przez chwilę łudziłam się, że wróci się po coś, może po kwiaty ukryte w samochodzie, może po czułe „wszystkiego najlepszego”. Ale nie. Zostałam sama w cichym mieszkaniu na osiedlu w Zabrzu, gdzie od lat próbuję budować dom pełen miłości. Dziś kończę czterdzieści lat. I dziś właśnie czuję się najbardziej niewidzialna.
Wstałam wcześniej niż zwykle, by upiec swoje ulubione ciasto – sernik z rodzynkami. Chciałam poczuć, że ten dzień jest wyjątkowy. Włożyłam nową sukienkę, którą kupiłam sobie miesiąc temu z myślą o tej okazji. W lustrze zobaczyłam kobietę, która przez lata zapomniała o sobie – o swoich pasjach, marzeniach, nawet o uśmiechu. Ale dziś miałam nadzieję, że rodzina przypomni mi, kim jestem.
Synowie – Bartek (17 lat) i Michał (14 lat) – zeszli do kuchni zaspani. Bartek rzucił:
– Mamo, gdzie są moje klucze?
– Na półce przy drzwiach – odpowiedziałam cicho.
Michał nawet nie spojrzał w moją stronę. Przewijał coś na telefonie, chrupiąc płatki z mlekiem.
Czekałam na choćby jedno słowo. Jeden gest. Nic.
– Chłopcy… wiecie jaki dziś dzień? – zapytałam niepewnie.
Bartek spojrzał na zegarek.
– Wtorek? – rzucił i wybiegł z mieszkania.
Michał wzruszył ramionami i zamknął się w swoim pokoju.
Zostałam sama z ciszą i narastającym bólem w piersi. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do mamy, ale wiedziałam, że ona też nie zrozumie. Od lat powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza, dzieci i mąż to twoje szczęście”. A co jeśli to szczęście mnie omija?
Próbowałam zająć się domem – pranie, sprzątanie, zakupy. W sklepie pani Zosia z warzywniaka uśmiechnęła się:
– O, pani Aniu! Dziś taka promienna! Coś świętujemy?
– Tak… moje urodziny – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
– No to wszystkiego najlepszego! – powiedziała szczerze i wręczyła mi jabłko gratis.
To był pierwszy życzliwy gest tego dnia.
Wróciłam do domu i nakryłam stół. Postawiłam sernik, zrobiłam kawę. Czekałam na powrót Pawła i chłopców. Może szykują niespodziankę? Może wieczorem będzie tort i śmiech?
O 18:00 Paweł wrócił do domu. Zdjął buty i rzucił torbę na podłogę.
– Co na obiad? – zapytał bez entuzjazmu.
– Zrobiłam twoje ulubione gołąbki…
– Super – mruknął i usiadł przed telewizorem.
Zebrałam się na odwagę:
– Paweł… dziś są moje urodziny.
Spojrzał na mnie zdziwiony:
– Serio? Kurczę… zapomniałem. Przepraszam, Anka. W pracy był taki młyn…
Wiedziałam już, że nie będzie żadnej niespodzianki. Żadnych kwiatów. Żadnego „kocham cię”.
Bartek wrócił późno ze szkoły. Michał zamknął się w pokoju z konsolą. Zjedli obiad w milczeniu. Nikt nie zauważył sernika ani balonów, które sama powiesiłam nad stołem.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Magda:
– Anka! Wszystkiego najlepszego! Jak świętujesz?
Nie potrafiłam powstrzymać łez:
– Magda… oni zapomnieli. Wszyscy zapomnieli.
– Jak to?! Paweł? Chłopcy? – była wyraźnie oburzona.
– Tak…
– Anka, nie możesz tak żyć! Musisz im powiedzieć!
Po rozmowie długo siedziałam w kuchni, patrząc na stygnącą kawę i nietknięty tort. Wtedy usłyszałam rozmowę Pawła z Bartkiem przez uchylone drzwi:
– Ojciec, a mama coś taka przybita?
– A bo dziś jej urodziny były…
– O kurde…
Nawet wtedy nie przyszli do mnie. Nie usiedli razem przy stole. Nie przytulili mnie.
Następnego dnia Paweł przyniósł mi kwiaty z kiosku pod blokiem.
– Jeszcze raz przepraszam… zapomniałem naprawdę.
Patrzyłam na niego długo:
– Paweł… czy ja naprawdę jestem dla was tylko tłem? Czy widzisz we mnie jeszcze kobietę?
Zamilkł. Nie potrafił odpowiedzieć.
Wieczorem wybuchła kłótnia. Bartek krzyknął:
– Mamo, nie przesadzaj! Każdemu się zdarza zapomnieć!
Michał dodał:
– Przecież to tylko urodziny…
Poczułam się jak intruz we własnym domu.
W kolejnych dniach atmosfera była napięta. Paweł próbował się tłumaczyć:
– Anka, przecież cię kochamy… Po prostu życie nas goni.
Ale ja już wiedziałam, że coś pękło. Przez lata stawiałam ich potrzeby ponad swoje. Rezygnowałam z pracy zawodowej dla dzieci, gotowałam obiady na czas, prasowałam koszule Pawła nawet wtedy, gdy miałam gorączkę. A oni? Nawet nie pamiętali o moim święcie.
Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z kursu jogi (na który zapisałam się miesiąc temu w tajemnicy przed rodziną). Okazało się, że nie jestem sama:
– Anka, ja też tak miałam – powiedziała Basia. – Dopóki nie zaczęłam stawiać granic, byłam dla nich niewidzialna.
– Ale jak to zrobić? – pytałam rozpaczliwie.
– Zacznij od siebie. Zrób coś tylko dla siebie. Wyjedź na weekend sama albo z nami!
Po raz pierwszy od lat poczułam nadzieję.
Tydzień później spakowałam walizkę i pojechałam z Basią i Izą do Krakowa na warsztaty rozwoju osobistego dla kobiet. Paweł był w szoku:
– Jak to? Sama jedziesz? A kto zrobi obiad?
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Poradzicie sobie. Ja muszę odpocząć od bycia niewidzialną.
W Krakowie pierwszy raz od dawna poczułam się wolna i ważna. Rozmawiałyśmy godzinami o marzeniach, pasjach i o tym, jak trudno być kobietą w polskiej rodzinie, gdzie oczekuje się od nas poświęcenia bez końca.
Po powrocie do domu postawiłam jasne granice:
– Od teraz każdy ma swoje obowiązki. Nie będę już waszą służącą ani opiekunką od wszystkiego.
Bartek burknął:
– No super…
Michał przewrócił oczami.
Paweł próbował żartować:
– Kryzys wieku średniego?
Ale ja już wiedziałam swoje.
Zaczęłam wychodzić częściej z koleżankami, wróciłam do malowania obrazów – pasji z młodości. Zapisałam się na kurs komputerowy i zaczęłam szukać pracy na pół etatu w bibliotece miejskiej.
Rodzina powoli zaczęła zauważać zmiany. Bartek sam zaczął sprzątać swój pokój (choć niechętnie). Michał nauczył się robić jajecznicę. Paweł coraz częściej pytał:
– Anka… może pójdziemy razem do kina?
Nie wiem jeszcze, czy uda nam się odbudować bliskość sprzed lat. Ale wiem jedno: nie chcę już być niewidzialna ani zapomniana we własnym domu.
Czasem myślę: ile jeszcze kobiet w Polsce czuje się tak jak ja? Ile z nas czeka latami na gest wdzięczności czy miłości od najbliższych? Może nadszedł czas, byśmy zaczęły świętować siebie – nawet jeśli nikt inny o nas nie pamięta?