Mój syn tonie w długach: Walka matki o własne dziecko

– Mamo, mogłabyś mi pożyczyć dwieście złotych? – głos Kuby drżał przez telefon, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. To nie był pierwszy raz. Ostatnio prosił o pięćdziesiąt, wcześniej o sto. Zawsze miał jakieś wytłumaczenie: rachunek za prąd, nieprzewidziany wydatek, zgubiony portfel. Ale tym razem coś w jego głosie sprawiło, że poczułam lęk.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć sens w tym, co się dzieje. Kuba zawsze był dobrym chłopakiem – trochę zamkniętym w sobie, ale uczciwym. Po maturze wyprowadził się do Wrocławia na studia, a ja byłam z niego dumna. Pracował dorywczo, wynajmował pokój z kolegą, czasem narzekał na brak pieniędzy, ale nigdy nie dawał mi powodów do niepokoju. Aż do teraz.

Następnego dnia pojechałam do niego bez zapowiedzi. Otworzył mi drzwi w rozciągniętym swetrze, z podkrążonymi oczami. W mieszkaniu panował bałagan – puste puszki po piwie, sterty papierów na stole, brudne naczynia w zlewie.

– Kuba, co się dzieje? – zapytałam cicho.

Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.

– Nic. Po prostu mam trochę trudniejszy okres.

Usiadłam na kanapie i patrzyłam na niego długo. W końcu nie wytrzymałam.

– Synku, czy masz jakieś długi?

Zamilkł. Widziałam, jak walczy ze sobą. W końcu skinął głową.

– Ile?

– Nie wiem dokładnie… Może pięć tysięcy… Może więcej.

Poczułam, jak świat mi się wali. Pięć tysięcy? Skąd? Jak?

Zaczęłam zadawać pytania, a on odpowiadał niechętnie, z coraz większą irytacją. Okazało się, że zaczęło się niewinnie – szybka pożyczka na nowy telefon, potem kolejna na naprawę laptopa. Spłacał jedną ratę, brał następną pożyczkę na spłatę poprzedniej. Spirala rosła. Do tego doszły chwilówki – te najgorsze, z ogromnymi odsetkami.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam ze łzami w oczach.

– Bo się wstydziłem! – wykrzyknął nagle. – Nie chciałem cię martwić! Myślałem, że sobie poradzę!

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Chciałam go przytulić, ale on odsunął się ode mnie.

– Mamo, proszę cię… Nie rób sceny. Potrzebuję tylko trochę pieniędzy na spłatę najpilniejszych rat. Potem znajdę lepszą pracę i wszystko oddam.

Wiedziałam, że to nieprawda. Zbyt dobrze znałam ten ton głosu – ton człowieka zagubionego i przestraszonego.

Przez kolejne tygodnie próbowałam mu pomóc. Razem chodziliśmy do doradcy finansowego, rozpisywaliśmy budżet, szukaliśmy rozwiązań. Ale Kuba nie chciał słuchać rad. Każda rozmowa kończyła się kłótnią.

– Ty nic nie rozumiesz! – krzyczał. – To moje życie! Poradzę sobie!

A ja czułam się coraz bardziej winna. Może to moja wina? Może za mało go nauczyłam o pieniądzach? Może za bardzo go chroniłam?

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie jego była dziewczyna, Magda.

– Pani Aniu… Kuba jest w złym stanie. Dzwonią do niego windykatorzy, grożą mu… On się boi wychodzić z domu.

Serce mi stanęło. Pojechałam do niego natychmiast. Zastałam go skulonego na łóżku, z telefonem w ręku.

– Mamo… Oni powiedzieli, że jak nie oddam pieniędzy do końca tygodnia, przyjadą tutaj…

Objęłam go mocno i poczułam jego drżenie.

Wtedy podjęłam decyzję – muszę działać stanowczo. Zadzwoniłam do prawnika i razem zaczęliśmy układać plan spłaty długów oraz negocjacji z wierzycielami. Kuba był zły, że „wtrącam się w jego życie”, ale widziałam w jego oczach ulgę.

Przez kolejne miesiące żyliśmy jak na bombie zegarowej. Każdy telefon wywoływał panikę. Każdy list był potencjalnym zagrożeniem. Nasza relacja była napięta do granic możliwości – raz płakał mi w ramionach jak mały chłopiec, innym razem wyrzucał mi wszystko: „To przez ciebie! Gdybyś mnie nie naciskała na studia! Gdybyś pozwoliła mi być sobą!”

Czułam się rozdarta między współczuciem a złością. Z jednej strony chciałam mu pomóc za wszelką cenę, z drugiej – wiedziałam, że jeśli nie pozwolę mu ponieść konsekwencji własnych decyzji, nigdy się nie nauczy odpowiedzialności.

Najtrudniejsze były rozmowy z rodziną. Moja siostra mówiła:

– Anka, zostaw go! Musi sam dorosnąć!

Ale jak zostawić własne dziecko na pastwę losu?

Czasem miałam ochotę uciec – zamknąć oczy i udawać, że to nie mój problem. Ale potem patrzyłam na zdjęcia Kuby z dzieciństwa i wiedziałam, że nigdy tego nie zrobię.

Po roku walki sytuacja zaczęła się stabilizować. Udało nam się rozłożyć część długów na raty, Kuba znalazł stałą pracę w magazynie i powoli wychodził na prostą. Ale nasza relacja już nigdy nie była taka sama.

Dziś patrzę na niego i widzę dorosłego mężczyznę ze śladami dawnych ran w oczach. Czasem rozmawiamy o tamtych dniach – rzadko i ostrożnie.

Zastanawiam się często: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można uratować kogoś przed nim samym? A może czasem trzeba pozwolić dziecku upaść naprawdę nisko, żeby mogło się podnieść?

Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie bezsilności wobec bliskiej osoby? Jak daleko można się posunąć w imię miłości?