Uciekłam z własnego wesela – bo prawda była gorsza niż samotność

Stałam na schodach restauracji „Pod Dębem”, a biała suknia ślubna ciążyła mi jak ołów. Wokół rozbrzmiewały śmiechy, muzyka disco polo i okrzyki „Sto lat!”, ale ja czułam się jakby ktoś wyciągnął mi pod nogami dywan. W jednej chwili świat, który budowałam przez lata, rozpadł się na kawałki. Mam na imię Jagoda. I właśnie uciekłam z własnego wesela.

Nie planowałam tego. Jeszcze godzinę wcześniej tańczyłam z mamą, ściskałam dłoń babci i patrzyłam z czułością na mojego narzeczonego – Bartka. Byliśmy razem cztery lata. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Bartek był cichy, zamknięty w sobie, ale przy mnie rozkwitał. Przynajmniej tak myślałam.

Przygotowania do ślubu trwały miesiącami. Mama – perfekcjonistka – zamówiła najlepszą cukiernię w mieście, tata wynegocjował rabat na salę, a ja godzinami wybierałam kwiaty i serwetki. Było idealnie. Przynajmniej na zewnątrz.

Wszystko zaczęło się sypać już rano. Tata był spięty, nie patrzył mi w oczy. Mama płakała ze wzruszenia, a ja próbowałam nie zwariować od stresu. W kościele drżały mi ręce, ale kiedy Bartek ścisnął moją dłoń, poczułam spokój. Przez chwilę uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze.

Po ślubie ruszyliśmy do restauracji. Goście bawili się świetnie – ciotka Grażyna już po trzecim kieliszku śpiewała „Przez twe oczy zielone”, a kuzyn Maciek podrywał kelnerki. Ja jednak czułam się coraz bardziej obco. Coś wisiało w powietrzu.

Wyszłam na zewnątrz zaczerpnąć powietrza. I wtedy usłyszałam ich głosy – taty i Bartka. Stali za rogiem, palili papierosy. Nie chciałam podsłuchiwać, ale kiedy usłyszałam swoje imię, zamarłam.

– Słuchaj, Bartek – zaczął tata głosem, którego nigdy wcześniej nie słyszałam. – Wiem, że nie planowaliście tego dziecka. Ale skoro już jest…

– Panie Andrzeju… – Bartek próbował coś powiedzieć, ale tata mu przerwał.

– Ja też musiałem się żenić z jej matką przez przypadek. I co? Życie zmarnowane. Nie popełnij mojego błędu. Jagoda jest dobra dziewczyna, ale… nie wiem czy to szczęście dla ciebie.

– Ja… ja nie wiem czy jestem gotowy – wyszeptał Bartek.

– To po co to wszystko? – zapytał tata z goryczą.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Stałam tam jak słup soli, słuchając jak dwóch najważniejszych mężczyzn mojego życia rozmawia o mnie jak o problemie do rozwiązania. Jakby moje uczucia nic nie znaczyły.

Wróciłam do środka jak automat. Mama podeszła do mnie z uśmiechem:

– Córeczko, wszystko w porządku?

– Tak… – skłamałam i uciekłam do łazienki.

Tam po raz pierwszy tego dnia pozwoliłam sobie na łzy. Płakałam długo, aż ktoś zaczął walić w drzwi:

– Jagoda! Wszystko dobrze? – to była moja przyjaciółka, Ola.

Otworzyłam drzwi z rozmazanym makijażem.

– Muszę stąd wyjść – wyszeptałam.

– Co się stało?

– Nie mogę… nie mogę tego zrobić.

Ola spojrzała na mnie ze zrozumieniem i bez słowa podała mi płaszcz.

Wyszłam tylnym wyjściem. Słyszałam jeszcze jak DJ zapowiada pierwszy taniec. Moja mama szukała mnie wzrokiem po sali, Bartek rozmawiał z kimś przez telefon. Nikt nie zauważył jak znikam.

Biegłam przez park w szpilkach i sukni ślubnej, czując jak serce wali mi jak młotem. Zadzwoniłam do brata:

– Michał… zabierz mnie stąd, proszę.

Nie pytał o nic. Po dziesięciu minutach był pod parkiem.

– Co się stało? – zapytał tylko.

– Wszystko się rozpadło – odpowiedziałam i rozpłakałam się na jego ramieniu.

Zawiózł mnie do siebie do mieszkania na Pradze. Tam siedziałam całą noc w sukni ślubnej, patrząc w sufit i próbując zrozumieć co się wydarzyło.

Rano zadzwoniła mama:

– Jagoda! Gdzie ty jesteś?! Cała rodzina cię szuka! Bartek jest załamany!

– Mamo… ja nie mogę wrócić. Usłyszałam rozmowę taty z Bartkiem…

Zapadła cisza.

– Co oni powiedzieli?

Opowiedziałam jej wszystko. Mama zaczęła płakać.

– Wiedziałam… wiedziałam, że twój ojciec coś knuje! On nigdy mnie nie kochał! Zawsze miał pretensje o to dziecko!

– Mamo… ja jestem tym dzieckiem!

Zapanowała cisza tak głęboka, że aż bolało.

Po południu przyszedł Bartek. Stał w drzwiach z kwiatami i łzami w oczach.

– Jagoda… przepraszam cię. Ja… pogubiłem się. Twój ojciec mnie nastraszył… Ja naprawdę chciałem być z tobą, tylko…

– Tylko co? – przerwałam mu ostro. – Tylko nie jesteś pewien czy chcesz być ojcem? Czy chcesz być ze mną?

Bartek spuścił głowę.

– Nie wiem czy jestem gotowy na rodzinę…

Wtedy poczułam jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

– To po co te wszystkie obietnice? Po co ten ślub? Po co pozwoliłeś mi wierzyć?

Bartek milczał długo, potem zostawił kwiaty na stole i wyszedł bez słowa.

Przez kolejne dni telefon dzwonił bez przerwy – rodzina, znajomi, nawet babcia próbowała mnie przekonać żebym wróciła do Bartka:

– Dziecko bez ojca to tragedia! Co ludzie powiedzą?

Ale ja już wiedziałam jedno: nie mogę budować życia na kłamstwie i strachu przed opinią innych.

Tata próbował się tłumaczyć:

– Jagoda… chciałem cię chronić przed błędami…

– Chronić? Przed czym? Przed własnym szczęściem?

Od tamtej pory nie rozmawiamy ze sobą prawie wcale.

Mama zamknęła się w sobie. Brat stara się mnie wspierać jak może:

– Jagoda, jesteś silniejsza niż myślisz. Lepiej być samą niż żyć w iluzji.

Dziś mieszkam sama w wynajmowanej kawalerce na Ochocie. Pracuję jako nauczycielka angielskiego w podstawówce i spodziewam się dziecka. Czasem boję się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – ale przynajmniej wiem, że to moje życie i moje decyzje.

Często pytam siebie: czy gdybym wtedy nie podsłuchała tej rozmowy, byłabym dziś szczęśliwsza? Czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości czy w bolesnej prawdzie? Może wy też mieliście momenty, kiedy jedno zdanie zmieniło wszystko? Co byście zrobili na moim miejscu?