Czy można nauczyć drugiego człowieka empatii? Historia z warszawskiego blokowiska

– Znowu nie ma kawy? – Bartek rzucił przez zęby, przeglądając szafkę w kuchni. Był poniedziałkowy poranek, a ja stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując domyć przypalony garnek po wczorajszym rosole. W powietrzu wisiała cisza, napięta jak struna. Odwróciłam się powoli, czując jak narasta we mnie złość.

– Może sam pójdziesz do sklepu? – odpowiedziałam, starając się, by mój głos nie drżał.

Bartek spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym właśnie zaproponowała mu wycieczkę na K2.

– Przecież ty zawsze robisz zakupy – powiedział, wzruszając ramionami. – Ja się na tym nie znam.

To był nasz trzeci rok razem. Trzeci rok w tej samej dwupokojowej klitce na Bródnie, gdzie ściany mają uszy, a sąsiedzi wiedzą o nas więcej niż my sami o sobie. Trzeci rok, odkąd wszystko – od rachunków po sprzątanie – spadło na moje barki. Bartek czasem wynosił śmieci albo odkurzał, ale to ja byłam tą, która pamiętała o wszystkim: o mleku, papierze toaletowym, urodzinach jego matki i terminie przeglądu auta.

Pamiętam naszą pierwszą poważną kłótnię. To było tuż po przeprowadzce. Stałam wtedy przy kuchence, gotując bigos na dwa dni, a Bartek wrócił z pracy i rzucił na stół paczkę kabanosów i butelkę piwa.

– Kupiłem coś na kolację – powiedział z dumą.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Bartek, ja wydałam dziś 200 złotych na zakupy. Ty przyniosłeś kabanosy i piwo. Myślisz, że to wystarczy?

Wzruszył ramionami.

– Przecież zawsze coś jest w lodówce.

Wtedy po raz pierwszy poczułam się jak służąca we własnym domu. Ale machnęłam ręką. „Może nie zauważa, może trzeba mu powiedzieć wprost” – pomyślałam.

Od tamtej pory próbowałam różnych sposobów. Robiłam listy zakupów i zostawiałam je na stole. Wysyłałam mu SMS-y: „Kup mleko”, „Zabrakło jajek”. Czasem przynosił to, o co prosiłam, ale nigdy nic ponad to. Ani razu nie zapytał: „Może coś jeszcze trzeba?”.

Najgorsze były weekendy. Bartek uwielbiał zapraszać znajomych. W sobotę rano pytał:

– Może zrobimy kolację dla wszystkich?

I wtedy zaczynała się moja gehenna: planowanie menu, zakupy za własne pieniądze, gotowanie przez pół dnia. On w tym czasie grał na komputerze albo oglądał mecze. Wieczorem wszyscy chwalili moje jedzenie, a Bartek z dumą mówił:

– To Ola wszystko przygotowała!

Nikt nie pytał, kto za to zapłacił.

Czasem próbowałam z nim rozmawiać.

– Bartek, może byśmy się jakoś podzielili wydatkami? – zaczynałam nieśmiało.

Patrzył na mnie zdziwiony.

– Przecież płacę za Netflixa i czasem za prąd.

– Ale jedzenie kosztuje najwięcej! – wybuchałam.

Wzruszał ramionami i wracał do swoich spraw.

Zaczęłam prowadzić notatnik. Zapisywałam każdą złotówkę wydaną na dom: chleb – 6 zł, masło – 10 zł, warzywa – 20 zł… Po miesiącu suma przekroczyła 1300 złotych. Pokazałam mu zeszyt.

– Bartek, zobacz! To są nasze wydatki na jedzenie w tym miesiącu. Ja to wszystko pokrywam ze swojej pensji!

Przez chwilę patrzył na liczby, potem wzruszył ramionami.

– No ale ty lubisz robić zakupy i gotować…

Poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował. Czy naprawdę wszystko sprowadza się do tego, że „lubię”? Czy on nie rozumie, że to kwestia sprawiedliwości?

Zaczęłam się zastanawiać: może to ja przesadzam? Może powinnam cieszyć się tym, że mamy siebie i nie liczyć każdej złotówki? Ale potem przychodziły kolejne dni i kolejne zakupy. Moja pensja topniała w oczach, a Bartek kupował sobie nowe słuchawki albo zamawiał kebaba do pracy.

Pewnego dnia postanowiłam nie zrobić zakupów. Chciałam zobaczyć, co się stanie. W lodówce zostało tylko trochę sera i jedno jajko. Wieczorem Bartek otworzył lodówkę i zawołał:

– Ola! Nie ma nic do jedzenia!

Wzruszyłam ramionami.

– To może ty pójdziesz do sklepu?

Spojrzał na mnie jak na kosmitkę.

– Ale ja nie wiem, co kupić…

Wtedy wybuchłam:

– Bartek! Ja też kiedyś nie wiedziałam! Ale nauczyłam się! Może czas, żebyś i ty się nauczył!

Wyszedł z mieszkania obrażony. Wrócił po godzinie z paczką chipsów i colą.

– To wszystko? – zapytałam zrezygnowana.

– No… tak jakoś wyszło – mruknął.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Unikaliśmy rozmów o pieniądzach. Ja coraz częściej zastanawiałam się, czy chcę tak żyć dalej. Czy naprawdę jestem tylko „tą od zakupów”?

W końcu zadzwoniła do mnie mama.

– Ola, jak tam u was?

Nie wytrzymałam i się rozpłakałam.

– Mamo, ja już nie daję rady… Wszystko jest na mojej głowie!

Mama westchnęła ciężko.

– Dziecko, musisz z nim porozmawiać poważnie. Albo się dogadacie, albo będziesz nieszczęśliwa całe życie.

Wieczorem usiedliśmy przy stole. Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Bartek, musimy ustalić zasady. Albo dzielimy się wydatkami po połowie, albo… ja już nie dam rady tego ciągnąć sama.

Patrzył na mnie długo w milczeniu. W końcu powiedział cicho:

– Nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak ważne…

Może rzeczywiście nie wiedział? Może był ślepy na to wszystko przez wychowanie albo wygodę? Nie wiem. Ale wiem jedno: jeśli nie zaczniemy rozmawiać o tym otwarcie i uczciwie dzielić się obowiązkami oraz kosztami życia – nasz związek nie przetrwa.

Czasem patrzę na Bartka i zastanawiam się: czy on naprawdę jest skąpy? Czy po prostu żyje w swoim świecie i nie widzi moich wysiłków? A może to ja za dużo wymagam? Jak myślicie – czy można nauczyć drugiego człowieka empatii i odpowiedzialności?