Czy krew naprawdę znaczy miłość? Historia Mileny, która stała się ciężarem dla własnej córki
— Mamo, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała naczyń w zlewie na noc? — głos Magdy, mojej córki, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad Warszawą, i udawałam, że nie słyszę. Ale słyszałam wszystko. Każde jej słowo, każdy westchnienie, każdy gest zniecierpliwienia wbijał się we mnie jak kolec.
Mam siedemdziesiąt lat. Siedemdziesiąt. Kiedyś myślałam, że na starość będę miała czas na książki, spacery po parku i rozmowy z wnukami. Ale wnuków nie mam. Magda nigdy nie chciała dzieci. Zawsze była ambitna, zawsze miała inne plany. Ja za to całe życie podporządkowałam jej — jej szkole, jej zajęciom, jej marzeniom. Nawet kiedy mąż odszedł do innej kobiety, nie miałam czasu na żałobę. Musiałam być silna dla niej.
A teraz? Teraz jestem ciężarem. Przeprowadziłam się do Magdy po operacji biodra. Miało to być na chwilę, dopóki nie stanę na nogi. Minęły dwa lata. Dwa lata, w których coraz częściej czuję się jak mebel przesuwany z kąta w kąt.
— Przepraszam — mówię cicho, ale wiem, że to nic nie zmieni.
Magda wzdycha i wychodzi z kuchni. Słyszę trzask drzwi do jej gabinetu. Pracuje zdalnie, jest ważną osobą w jakiejś firmie IT. Czasem rozmawia przez telefon po angielsku i wtedy czuję się jeszcze bardziej obca w jej świecie.
Zostaję sama z własnymi myślami i pustką. Próbuję czytać książkę, ale litery rozmazują mi się przed oczami. Włączam radio — tylko po to, żeby zagłuszyć ciszę.
Wieczorem Magda wraca do kuchni. Siada naprzeciwko mnie przy stole.
— Mamo, musimy porozmawiać — mówi poważnie.
Serce zaczyna mi bić szybciej.
— Wiem, że ci ciężko… Ale ja też mam swoje życie. Nie mogę być cały czas odpowiedzialna za ciebie. Może powinnaś pomyśleć o domu opieki? Tam miałabyś towarzystwo, opiekę… — patrzy na mnie z mieszaniną litości i zmęczenia.
Czuję, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
— Dom opieki? — powtarzam głucho. — Magda, ja… Ja całe życie byłam dla ciebie! Czy naprawdę chcesz się mnie pozbyć?
— To nie tak… Po prostu… Ja już nie daję rady — spuszcza wzrok.
Nie płaczę. Nie potrafię już płakać. Zbyt wiele razy musiałam być silna.
Następne dni mijają w milczeniu. Magda wychodzi rano do pracy, wraca późno. Ja siedzę sama w mieszkaniu i patrzę przez okno na ludzi spieszących się gdzieś na ulicy. Czasem myślę o śmierci — nie ze strachu, ale z ulgi.
Pewnego dnia postanawiam wyjść na spacer mimo bólu w biodrze. Idę powoli do parku obok bloku. Siadam na ławce i obserwuję dzieci bawiące się na placu zabaw. Obok mnie siada starsza kobieta z siwymi włosami upiętymi w kok.
— Piękny dzień, prawda? — uśmiecha się do mnie ciepło.
— Tak… — odpowiadam niepewnie.
— Jestem Helena — przedstawia się. — Mieszkam tu niedaleko. Często tu przychodzę, bo w domu za cicho.
Zaczynamy rozmawiać. O pogodzie, o książkach, o dawnych czasach. Helena opowiada mi o swoim mężu, który zmarł kilka lat temu, o synu mieszkającym za granicą i o samotności, która czasem boli bardziej niż choroba.
— Wie pani co? Najgorzej jest czuć się niepotrzebnym — mówi nagle Helena i patrzy mi prosto w oczy.
Czuję, że rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny przez ostatnie lata.
Od tego dnia spotykamy się regularnie w parku. Rozmawiamy godzinami o wszystkim i o niczym. Helena zaprasza mnie do siebie na herbatę. Jej mieszkanie pachnie ciastem drożdżowym i lawendą. Czuję się tam jak u siebie.
Zaczynam powoli odzyskiwać radość życia. Z Helene chodzimy razem do kina dla seniorów, na spacery po Starym Mieście, czasem nawet do kościoła na koncert organowy. Po raz pierwszy od dawna śmieję się szczerze.
Magda zauważa zmianę.
— Gdzie byłaś tak długo? Martwiłam się! — pyta pewnego wieczoru z nutą irytacji w głosie.
— Byłam u Heleny — odpowiadam spokojnie. — Mam przyjaciółkę.
Patrzy na mnie zdziwiona, jakby pierwszy raz widziała we mnie człowieka z własnym życiem.
Z czasem nasze relacje trochę się poprawiają. Magda zaczyna pytać o Helenę, czasem nawet proponuje wspólny obiad. Ale wiem już jedno: rodzina to nie tylko krew. Rodzina to ci, którzy chcą cię wysłuchać i być przy tobie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujesz.
Czasem wieczorami siedzę przy oknie i myślę: czy naprawdę byłam dobrą matką? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy krew naprawdę znaczy miłość? A może miłość trzeba budować każdego dnia od nowa?
Może ktoś z was zna odpowiedź?