Dlaczego mnie nienawidzisz, choć troszczę się o ciebie? – Opowieść o rodzinnych więzach, które ranią

Wrzuciła mi w twarz talerz z niedojedzonym barszczem, a ja nawet nie zdążyłam się odsunąć. Czerwone plamy na białej bluzce, gorący płyn parzący skórę – to był moment, w którym pękło we mnie coś, co przez lata trzymałam na uwięzi. Stałam jak sparaliżowana, patrząc na moją teściową, która z triumfem w oczach syknęła:

– Mówiłam, że nie chcę tego świństwa! Ile razy mam powtarzać?

To był kolejny dzień w domu pod Piotrkowem Trybunalskim, gdzie od śmierci mojego męża żyję z jego matką, Genowefą Kaczmarek. Mam na imię Elżbieta. Mam czterdzieści sześć lat i czuję się jak stara kobieta, choć przecież powinnam jeszcze cieszyć się życiem. Ale jak mam się cieszyć, skoro każdy dzień zaczyna się od strachu i kończy łzami?

Kiedyś myślałam, że po śmierci Pawła będziemy dla siebie wsparciem. Że Genowefa doceni to, że nie zostawiłam jej samej w tym wielkim domu. Że razem wychowamy moją córkę, Martynę. Ale ona od początku traktowała mnie jak intruza. Jakby to przeze mnie jej syn odszedł tak wcześnie.

– Gdybyś lepiej gotowała, nie jadłby tego tłustego świństwa i może by żył – powtarzała mi przez lata.

A ja milczałam. Bo dokąd miałam pójść? Moi rodzice zmarli dawno temu, brat mieszka w Anglii i nawet nie dzwoni. Zostałam sama z dzieckiem i starą kobietą, która każdego dnia przypomina mi, że jestem nikim.

Tego dnia, kiedy rzuciła we mnie talerzem, Martyna weszła do kuchni. Miała słuchawki na uszach i nawet nie zauważyła zamieszania. Usiadła przy stole i zaczęła przeglądać telefon.

– Mamo, masz jakieś pieniądze na kino? – zapytała beznamiętnie.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Genowefa już była przy niej:

– Twoja matka nie ma na nic! Wszystko wydaje na swoje fanaberie! – krzyknęła.

Martyna spojrzała na mnie z wyrzutem. W jej oczach zobaczyłam coś, czego bałam się najbardziej – pogardę.

– Zawsze to samo – mruknęła i wyszła trzaskając drzwiami.

Zostałam sama z Genowefą. Stałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie przeciwniczki na ringu.

– Dlaczego mnie nienawidzisz? – wyszeptałam drżącym głosem. – Przecież wszystko robię dla ciebie. Gotuję, sprzątam, piorę twoje rzeczy. Martyna ci pomaga. Czym zasłużyłam na takie traktowanie?

Odpowiedziała mi cisza. Tylko jej oczy błyszczały złośliwością.

– Bo jesteś słaba – powiedziała w końcu. – I zawsze będziesz.

Wyszłam z kuchni i pobiegłam do łazienki. Zamknęłam się na klucz i pozwoliłam sobie na płacz. Woda z kranu zagłuszała moje szlochy. Ile jeszcze wytrzymam?

Wieczorem zadzwonił mój brat Marek z Anglii. Rzadko dzwonił, ale tym razem wyczuł coś w moim głosie.

– Ela, co się dzieje? Słyszę po tobie…

– Nic… wszystko po staremu – skłamałam.

– Słuchaj, może przyjedziesz do mnie? Martyna już duża, znajdziesz tu pracę…

Zawahałam się. Wyjazd oznaczałby zostawienie wszystkiego – domu po mężu, wspomnień, nawet tej nienawiści Genowefy. Ale czy to nie byłoby wyzwolenie?

Następnego dnia rano Genowefa zaczęła nową awanturę:

– Kto ci pozwolił użyć mojej kawy? To była specjalna mieszanka od kuzynki z Niemiec!

– Przepraszam… myślałam…

– Ty nigdy nie myślisz! Nawet własnej córki nie potrafisz wychować! Zobacz jaka wyrosła – bezczelna i leniwa!

Tego już było za wiele. Wybiegłam z domu i poszłam do sąsiadki, pani Haliny.

– Elżuniu… ty musisz coś z tym zrobić – powiedziała cicho, gdy opowiedziałam jej wszystko. – Przecież ona cię niszczy.

– Ale co mam zrobić? Nie mam gdzie pójść…

Halina spojrzała na mnie ze współczuciem.

– A Martyna? Ona widzi to wszystko. Myślisz, że nie cierpi?

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Martyna siedziała w swoim pokoju i płakała.

– Mamo… ja nie chcę tu już mieszkać…

Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno.

– Wiem kochanie… ja też nie chcę…

Wtedy podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do Marka i powiedziałam:

– Przyjedziemy. Muszę tylko wszystko załatwić.

Przez kolejne dni Genowefa była jeszcze bardziej nieznośna. Jakby wyczuwała, że coś się zmienia.

– Myślisz, że gdziekolwiek będzie ci lepiej? Tam będziesz nikim! Tutaj przynajmniej masz dach nad głową!

Nie odpowiedziałam. Pakowałam nasze rzeczy po kryjomu. Martyna pomagała mi nocami.

W dniu wyjazdu Genowefa stanęła w drzwiach i zagrodziła nam wyjście.

– Jeśli wyjedziesz, nigdy więcej tu nie wracaj! Dom przepiszę na kuzynkę! – wrzeszczała.

Spojrzałam jej prosto w oczy pierwszy raz od lat.

– Nie chcę już niczego od ciebie – powiedziałam spokojnie.

Martyna ścisnęła moją dłoń. Wyszłyśmy z domu bez oglądania się za siebie.

Dziś mieszkamy w małym mieszkaniu pod Londynem. Pracuję jako opiekunka osób starszych – ironia losu? Może tak. Ale tu nikt nie rzuca we mnie talerzem ani nie wyzywa od nieudacznic. Martyna chodzi do szkoły i powoli odzyskuje radość życia.

Czasem budzę się w nocy zlana potem i słyszę głos Genowefy: „Jesteś słaba”. Ale już wiem, że to nieprawda.

Czy naprawdę trzeba było uciec za granicę, żeby poczuć się wolnym? Czy każda rodzina musi ranić tak głęboko? Może ktoś z was zna odpowiedź…