Dziesięć lat na marne – historia zdradzonej przyjaźni

— Co ty wygadujesz, Katarzyno?! — krzyknęła Agnieszka, chwytając ze stołu filiżankę z zimną kawą. — Dziesięć lat! Dziesięć lat się przyjaźniłyśmy, a ty…

— A co ja? — przerwałam jej, zrywając się z kanapy. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a dłonie zaczynają drżeć. — Musiałam ci zdawać relację z każdego kroku? Sama mówiłaś, że Marek już ci niepotrzebny!

— Mówiłam! Ale nie po to, żebyś… — urwała, a jej głos załamał się w połowie zdania. Patrzyła na mnie z takim bólem w oczach, że przez chwilę sama poczułam się winna. Ale przecież to nie ja zaczęłam tę grę.

W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara na ścianie. W mieszkaniu Agnieszki zawsze pachniało kawą i cynamonem, ale dziś ten zapach wydawał się duszący. Przez okno wpadało blade światło listopadowego popołudnia, rozlewając się po szarych ścianach i podkreślając zmęczenie na twarzy mojej przyjaciółki.

— Wiesz, co jest najgorsze? — odezwała się w końcu cicho Agnieszka. — Że nawet nie próbowałaś mi powiedzieć. Przez tyle miesięcy udawałaś…

— Nie udawałam! — przerwałam jej gwałtownie. — Po prostu… bałam się. Bałam się twojej reakcji, bałam się, że stracę ciebie. Ale przecież sama mówiłaś, że Marek to już przeszłość.

Agnieszka spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jej oczy były czerwone od płaczu, a policzki mokre od łez.

— Przeszłość? Katarzyno, on był moim mężem! Myślisz, że to tak łatwo wymazać dziesięć lat małżeństwa? Dziesięć lat przyjaźni z tobą? Wszystko na marne…

Zamilkłam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasze wspólne wieczory przy winie, rozmowy do rana o facetach i marzeniach, śmiech na ławce w parku pod blokiem. Przecież zawsze byłyśmy razem. A teraz…

— To nie tak miało być — wyszeptałam. — Marek sam do mnie przyszedł. Był zagubiony po waszym rozstaniu…

— I co? Zlitowałaś się nad nim? — Agnieszka parsknęła gorzko. — A może po prostu zawsze mu zazdrościłaś?

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przecież nigdy nie chciałam jej krzywdzić. Ale czy naprawdę mogłam powiedzieć to samo o sobie?

— Nie zazdrościłam ci go — odpowiedziałam cicho. — Zazdrościłam ci tego, że potrafiłaś być szczęśliwa. Ja zawsze byłam tą drugą, tą mniej ważną…

Agnieszka spojrzała na mnie zaskoczona.

— Myślisz, że ja byłam szczęśliwa? — zapytała z goryczą. — Przez ostatnie lata czułam się samotna nawet wtedy, gdy Marek był obok. Ale ty… ty byłaś moją rodziną.

Poczułam łzy napływające do oczu. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko da się naprawić. Ale wiedziałam, że to już niemożliwe.

— Przepraszam — wyszeptałam. — Naprawdę przepraszam.

W odpowiedzi usłyszałam tylko ciszę.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Każda minuta ciągnęła się w nieskończoność, a w głowie wciąż słyszałam jej słowa: „Wszystko na marne”. Próbowałam do niej dzwonić, pisać wiadomości, ale nie odpowiadała. Nawet nasza wspólna grupa na Messengerze milczała jak zaklęta.

Marek też nie wiedział, co robić. Siedział wieczorami na kanapie w moim mieszkaniu i patrzył w ścianę.

— Może powinniśmy dać jej czas — powiedział pewnego wieczoru.

— A jeśli nigdy nam nie wybaczy? — zapytałam szeptem.

Nie odpowiedział.

W pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanki patrzyły na mnie ukradkiem i szeptały coś za plecami. Wiedziałam, że plotki już się rozeszły – w końcu nasza przyjaźń była tematem rozmów całego biura. Nawet szefowa zapytała mnie raz na korytarzu:

— Wszystko w porządku, Kasiu?

Uśmiechnęłam się blado i skinęłam głową.

Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na zdjęcia z dawnych lat: ja i Agnieszka nad morzem, śmiejące się do obiektywu; ja i Marek na urodzinach Agi; my trzy razem na Sylwestra sprzed pięciu lat. Każde zdjęcie bolało jak zadra pod paznokciem.

Mama zadzwoniła któregoś dnia wieczorem.

— Kasiu, co się dzieje? Słyszałam od cioci Marysi…

Westchnęłam ciężko.

— Nic takiego, mamo.

— Nie kłam mi tu! — przerwała mi ostro. — Zawsze byłaś taka dobra dla ludzi. Nie pozwól sobie wejść na głowę, ale też nie rani innych bez potrzeby.

Poczułam gulę w gardle.

— Mamo… ja chyba wszystko zepsułam.

— Jeśli naprawdę ci zależy, walcz o tę przyjaźń. Ale czasem trzeba pozwolić ludziom odejść — powiedziała cicho mama i rozłączyła się.

Minęły tygodnie. Agnieszka nie odzywała się ani słowem. Widziałam ją raz w sklepie – spojrzała na mnie przelotnie i odwróciła wzrok. Poczułam wtedy taki ból, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Marek coraz częściej znikał z domu bez słowa. Wiedziałam, że coś jest nie tak.

Pewnego wieczoru wrócił późno i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Kasia… musimy porozmawiać.

Serce mi zamarło.

— Co się stało?

— Nie wiem, czy to wszystko ma sens — powiedział powoli. — Straciłem Agę jako żonę i jako przyjaciółkę… a teraz czuję, że tracę też ciebie.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

— Może popełniliśmy błąd — wyszeptałam w końcu.

Marek tylko skinął głową i wyszedł z mieszkania.

Zostałam sama – z pustką w sercu i poczuciem winy cięższym niż cokolwiek wcześniej. Dziesięć lat przyjaźni – dziesięć lat wspólnych chwil – rozpadło się przez jedną decyzję, jedno kłamstwo za dużo.

Czasem myślę: czy można było tego uniknąć? Czy gdybym była odważniejsza i szczersza wobec Agi – wszystko potoczyłoby się inaczej? A może niektóre rany nigdy się nie goją?

Może wy wiecie – czy warto walczyć o ludzi za wszelką cenę? Czy lepiej pozwolić im odejść?