Niefortunny Zabieg: Historia Krzysztofa

— Krzysiek, co się z tobą dzieje?! — głos Magdy przebił się przez mgłę snu, jakby ktoś nagle otworzył okno w środku zimy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jej zmartwioną twarz tuż nad sobą. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem. Kanapa, ubranie wciąż przesiąknięte szpitalnym zapachem, a za oknem szarówka. W głowie dudniło mi jeszcze echo sali operacyjnej.

— Przepraszam… — wymamrotałem, próbując się podnieść. Plecy bolały mnie tak, jakby ktoś przez całą noc tłukł mnie kijem. — Musiałem zasnąć.

— Znowu? Krzysiek, dzieci czekają na kolację, a ty nawet nie dałeś znać, że wrócisz później. — Magda patrzyła na mnie z wyrzutem, ale w jej oczach widziałem też troskę. — Co się stało?

Zacisnąłem powieki. Jak miałem jej powiedzieć? Że dziś po raz pierwszy od lat poczułem się jak kompletny amator? Że pacjentka, pani Zofia, nie obudziła się po rutynowej operacji wyrostka? Że wszystko poszło nie tak?

— Miałem ciężki dzień — powiedziałem tylko, unikając jej wzroku.

Magda westchnęła i poszła do kuchni. Słyszałem, jak dzieci kłócą się o coś przy stole. Zawsze marzyłem o rodzinie, o domu pełnym śmiechu i ciepła. Ale dziś wszystko wydawało się odległe, jakby ktoś zabrał mi powietrze.

Wstałem powoli i poszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustro — podkrążone oczy, zmęczona twarz. „To tylko rutyna”, powtarzałem sobie rano. Trzy operacje pod rząd, żadna nie była skomplikowana. Ale przy trzeciej… coś poszło nie tak. Pani Zofia miała 62 lata, była pogodna, żartowała nawet na sali przed zabiegiem.

— Panie doktorze, proszę się mną dobrze zająć! — śmiała się.

— Oczywiście, pani Zofio. To będzie szybka sprawa — odpowiedziałem pewnym głosem.

A potem… nagły spadek ciśnienia, krwotok, panika na sali. Pielęgniarka spojrzała na mnie z przerażeniem.

— Krzysztof! — zawołał Tomek, mój asystent. — Co robimy?

Ręce mi drżały. Próbowałem ratować sytuację, ale czułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Kiedy wszystko się skończyło, pani Zofia już nie oddychała. Reanimacja nic nie dała.

— Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy — powiedział ordynator. Ale ja wiedziałem, że to nieprawda. Mogłem zrobić więcej. Powinienem był zauważyć objawy wcześniej.

Teraz stałem w łazience i patrzyłem na siebie z pogardą. „Jesteś lekarzem czy tylko udajesz?” — pytałem siebie w myślach.

Wieczorem próbowałem zachowywać się normalnie przy kolacji. Dzieci opowiadały o szkole, Magda pytała o plany na weekend. Ale ja byłem gdzie indziej. Wciąż widziałem twarz pani Zofii i słyszałem jej żartobliwy głos.

Po kolacji Magda usiadła obok mnie na kanapie.

— Krzysiek, wiem, że coś cię gryzie. Nie możesz tak wszystkiego tłumić w sobie.

Milczałem przez chwilę.

— Dziś… dziś straciłem pacjentkę podczas operacji. Rutynowy zabieg. Wszystko powinno pójść dobrze.

Magda ścisnęła moją dłoń.

— To nie twoja wina.

— Skąd wiesz? Może gdybym był bardziej uważny… Może gdybym nie był taki zmęczony… — głos mi się załamał.

— Jesteś tylko człowiekiem — powiedziała cicho. — Ale musisz o tym z kimś porozmawiać. Może z Tomkiem? Albo z psychologiem?

Pokręciłem głową. W naszym środowisku nikt nie mówi o słabościach. Lekarz ma być twardy, niezawodny. A ja czułem się jak wrak.

Następnego dnia w pracy czułem na sobie spojrzenia kolegów. Tomek podszedł do mnie na korytarzu.

— Krzysiek… jeśli chcesz pogadać…

— Dzięki — przerwałem mu szybko i poszedłem dalej.

Ale wieczorem nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do Tomka.

— Słuchaj… muszę z kimś pogadać.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko szpitala. Opowiedziałem mu wszystko: o strachu, o poczuciu winy, o tym, że boję się wrócić na salę operacyjną.

— Każdemu może się zdarzyć błąd — powiedział Tomek spokojnie. — Ważne jest to, co zrobisz dalej.

Ale ja nie byłem pewien, czy potrafię wrócić do normalności.

W domu Magda była cierpliwa jak nigdy wcześniej. Próbowała mnie wspierać, ale widziałem, że też jest zmęczona moją nieobecnością — tą fizyczną i psychiczną.

Kilka dni później zadzwoniła córka pani Zofii. Chciała się spotkać.

Bałem się tej rozmowy jak niczego wcześniej. Spotkaliśmy się w szpitalnej kawiarni. Kobieta miała zaczerwienione oczy od płaczu.

— Chciałam tylko wiedzieć… czy mama cierpiała? Czy można było ją uratować?

Nie potrafiłem kłamać.

— Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy — powiedziałem cicho. — Bardzo mi przykro.

Pokiwała głową i wyszła bez słowa.

Po tym spotkaniu długo siedziałem sam w pustej sali lekarskiej. Myślałem o tym, ile razy jeszcze będę musiał mierzyć się z podobnymi sytuacjami. Czy jestem dość silny? Czy mogę być dobrym lekarzem i dobrym ojcem jednocześnie?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich dni przede mną? Czy można nauczyć się żyć z poczuciem winy i odpowiedzialności za cudze życie? A może to właśnie cena za to, że wybrałem taki zawód?