Nic nie jest takim, jakim się wydaje – historia Magdaleny
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojej matki. Była niedziela, godzina szósta rano, a ja, Magdalena, miałam wtedy siedemnaście lat. Wpadła do mojego pokoju jak burza, z oczami rozpalonymi gniewem i rozpaczą.
– Wstawaj! – wrzasnęła. – Twój ojciec… On… On nas zostawił!
Zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak oszalałe. Ojciec? Zostawił? Przecież jeszcze wczoraj wieczorem siedzieliśmy razem przy stole, śmiał się z moich żartów o nauczycielach, obiecywał, że w przyszłym tygodniu pojedziemy razem na ryby. Wbiegłam do salonu – rzeczywiście, jego kurtki nie było na wieszaku. Na stole leżała kartka: „Przepraszam. Nie potrafię już tak żyć. Macie siebie.”
Matka osunęła się na podłogę i zaczęła płakać. Usiadłam obok niej, objęłam ją ramieniem, choć sama byłam przerażona. Przez kolejne dni żyłyśmy jak w letargu. Babcia przyjechała z Białegostoku, próbowała nas pocieszać, gotowała rosół i powtarzała: „Magda, musisz być silna dla mamy.”
Ale ja nie byłam silna. Każdego dnia czułam się coraz bardziej pusta. W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku, ale wieczorami słyszałam matkę szlochającą za ścianą. Po tygodniu ojciec zadzwonił. Chciał się spotkać.
– Magda, to nie twoja wina – powiedział mi w kawiarni na Nowym Świecie. – Po prostu… zakochałem się w kimś innym.
– W kim? – zapytałam przez zaciśnięte zęby.
– W twojej nauczycielce angielskiego.
Zatkało mnie. Pani Ewa? Ta sama, która zawsze mówiła mi, że jestem zdolna i powinnam wierzyć w siebie? Poczułam się zdradzona przez wszystkich dorosłych naraz.
Wróciłam do domu i powiedziałam matce prawdę. Zamiast wybuchnąć płaczem, spojrzała na mnie z dziwnym spokojem.
– Wiedziałam – szepnęła. – Od dawna coś podejrzewałam.
Od tamtej pory nasze życie zmieniło się nie do poznania. Matka rzuciła pracę w urzędzie i zaczęła sprzedawać domowe ciasta na targu. Ja musiałam dorabiać po szkole – roznosiłam ulotki i sprzątałam u sąsiadów. Z dnia na dzień stałyśmy się sobie bliższe niż kiedykolwiek wcześniej, ale też bardziej samotne.
Pewnego wieczoru matka wróciła do domu późno i pijana. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałam.
– Magda… – zaczęła bełkotliwie – ja już nie mam siły…
Musiałam ją rozebrać i położyć do łóżka jak dziecko. Tej nocy po raz pierwszy poczułam do niej żal. Dlaczego to ja muszę być dorosła?
Minęły dwa lata. Skończyłam liceum z wyróżnieniem, dostałam się na psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Matka powoli wychodziła na prostą – znalazła pracę jako księgowa w małej firmie transportowej. Myślałam, że najgorsze za nami.
Aż do dnia, gdy zadzwonił telefon.
– Dzień dobry, tu Anna Nowicka z MOPS-u. Czy pani Magdalena Kowalczyk? Proszę przyjechać do szpitala na Banacha – pańska matka miała wypadek.
W szpitalu zobaczyłam ją nieprzytomną, z rurkami wystającymi z ust i siniakami na twarzy. Lekarz powiedział:
– Pani matka próbowała popełnić samobójstwo. Przykro mi.
Świat mi się zawalił. Przez kilka tygodni żyłam jak automat – uczelnia, szpital, dom, uczelnia… W końcu matka odzyskała przytomność.
– Przepraszam cię, Magda – wyszeptała ze łzami w oczach. – Nie chciałam cię zostawić samej… Ale nie umiem już żyć z tym wszystkim.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Byłam wściekła i przerażona jednocześnie.
Po wyjściu matki ze szpitala postanowiłyśmy zacząć od nowa. Przeprowadziłyśmy się do małego mieszkania na Ursynowie. Tam poznałam Pawła – sąsiada z góry, który zawsze pomagał mi wnosić zakupy i uśmiechał się szeroko na klatce schodowej.
Zakochałam się w nim bez pamięci. Był czuły, troskliwy, miał poczucie humoru i kochał zwierzęta. Po pół roku zamieszkaliśmy razem.
Wydawało mi się, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Ale wtedy pojawiły się pierwsze sygnały ostrzegawcze: Paweł coraz częściej znikał wieczorami pod pretekstem pracy, a jego telefon był zawsze wyciszony.
Pewnej nocy obudził mnie dźwięk SMS-a:
„Tęsknię za tobą. Kiedy znów się zobaczymy?”
Zamarłam. Zajrzałam do jego telefonu – wiadomość była od kobiety podpisanej „Basia”.
Rano postanowiłam go skonfrontować.
– Paweł, kim jest Basia?
Zbladł.
– To tylko koleżanka z pracy…
– Nie kłam! Czy ty mnie zdradzasz?
Milczał przez długą chwilę.
– Magda… Ja… To skomplikowane.
Wybiegłam z mieszkania i przez godzinę błąkałam się po parku przy metrze Imielin. Czułam się jak idiotka – znów ktoś mnie oszukał.
Wieczorem Paweł przyszedł do mnie z kwiatami i łzami w oczach.
– Przepraszam cię… Basia to moja była narzeczona. Spotykaliśmy się jeszcze zanim poznałem ciebie… Ona nie może się pogodzić z rozstaniem…
Nie uwierzyłam mu do końca, ale dałam mu drugą szansę. Chciałam wierzyć, że ludzie mogą się zmienić.
Kilka miesięcy później dowiedziałam się od sąsiadki, że Paweł widywany jest z Basią pod moim blokiem.
Tym razem nie było już łez ani krzyków. Spakowałam jego rzeczy i wystawiłam za drzwi.
Matka powiedziała tylko:
– Widzisz? Nic nie jest takim, jakim się wydaje.
Dziś mam trzydzieści lat. Pracuję jako psycholog dziecięcy w poradni na Mokotowie. Pomagam dzieciom radzić sobie z lękiem i stratą – tym samym, czego sama musiałam się nauczyć za młodu.
Czasem patrzę na swoje życie i zastanawiam się: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy to ja jestem winna temu, że ludzie mnie zawodzą? A może po prostu świat jest pełen iluzji i każdy nosi maskę?
Może wy mi powiecie: czy warto jeszcze wierzyć w szczerość i miłość?