Między miłością a rozczarowaniem: Gdy rodzina zawodzi najbardziej

– Jak mogłaś to zrobić, mamo?! – krzyknęłam, czując jak głos mi się łamie. Drżały mi ręce, a serce waliło jak oszalałe. Stałam w kuchni, patrząc na nią z niedowierzaniem. Mama odwróciła wzrok, udając, że zajmuje się czymś przy zlewie.

– Nie przesadzaj, Karolina. To tylko samochód – odpowiedziała chłodno, nie podnosząc na mnie oczu.

Tylko samochód? Tylko samochód?! Przez głowę przelatywały mi obrazy: jak przez lata odkładałam na ten samochód każdą złotówkę z korepetycji, jak w zimne poranki biegłam na autobus, żeby tylko nie spóźnić się do pracy i nie stracić premii. Jak marzyłam o tym, żeby w końcu mieć coś swojego. A teraz…

– To nie jest tylko samochód! – wybuchłam. – To jest mój samochód! Oddałam ci go, żebyś miała czym jeździć do lekarza, a ty pozwoliłaś Kamilowi nim jeździć?!

Mama w końcu się odwróciła. W jej oczach zobaczyłam cień wyrzutu.

– Kamil miał ważną sprawę. Potrzebował auta na chwilę. Nie wiedziałam, że coś się stanie.

W tym momencie do kuchni wszedł Kamil. Stał w drzwiach, skulony, z miną zbitego psa.

– Karola… Przepraszam. Wiem, że zawaliłem. Oddam ci pieniądze za naprawę…

Zacisnęłam pięści. Znałam te obietnice. Słyszałam je już tyle razy – kiedy pożyczał ode mnie pieniądze na studia, kiedy miał oddać za telefon, który zgubił. Zawsze miał oddać „za tydzień”, „jak tylko dostanie wypłatę”. Nigdy nie oddał.

– Nie chodzi tylko o pieniądze! – syknęłam przez zęby. – Chodzi o szacunek! O to, że nikt mnie tu nie traktuje poważnie!

Mama wzruszyła ramionami.

– Przesadzasz. Jesteś przewrażliwiona. To tylko auto.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wybiegłam z kuchni i zatrzasnęłam za sobą drzwi do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. W głowie dudniło mi jedno zdanie: „Nikt mnie tu nie szanuje”.

Przez następne dni w domu panowała cisza. Mama chodziła obrażona, Kamil unikał mnie jak ognia. Ja chodziłam do pracy pieszo albo autobusem, codziennie mijając parking, na którym stał mój rozbity samochód – pognieciony błotnik, pęknięty reflektor, ślady po kolizji. Każde spojrzenie bolało jak sztylet.

Wieczorami leżałam w łóżku i analizowałam wszystko od początku. Przypominały mi się inne sytuacje: jak mama zawsze stawała po stronie Kamila, bo „on ma trudniej”, „on sobie nie radzi”, „on jest młodszy”. Jak ja musiałam być tą odpowiedzialną, tą rozsądną, tą, która zawsze ustępuje.

Pamiętam Wigilię sprzed dwóch lat. Kamil spóźnił się trzy godziny, bo „miał ważne spotkanie”. Mama czekała z kolacją na niego, a ja siedziałam głodna przy stole i słuchałam jej tłumaczeń: „Zrozum go, on ma ciężko”.

A teraz? Teraz znowu wszystko było moją winą. Bo podniosłam głos. Bo się zdenerwowałam. Bo nie potrafię „odpuścić”.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Ania, zapytała mnie któregoś dnia:

– Coś się stało? Wyglądasz jakbyś miała zaraz wybuchnąć płaczem.

Opowiedziałam jej wszystko – o samochodzie, o mamie, o Kamilu. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:

– Wiesz co? Moja siostra zrobiła kiedyś coś podobnego. Pożyczyła moją sukienkę i ją zniszczyła. Mama stanęła po jej stronie. Też czułam się wtedy niewidzialna…

Poczułam ulgę. Może nie jestem sama? Może to nie ze mną jest coś nie tak?

Wieczorem wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z herbatą.

– Karolina… – zaczęła cicho. – Może usiądziesz?

Usiadłam naprzeciwko niej. Przez chwilę milczałyśmy.

– Wiem, że jesteś zła – powiedziała w końcu mama. – Ale musisz zrozumieć… Kamil naprawdę miał ważną sprawę.

– Mamo – przerwałam jej – a ja? Moje sprawy nigdy nie są ważne?

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Przecież zawsze ci pomagałam…

Zaśmiałam się gorzko.

– Pomagałaś? Kiedy? Kiedy musiałam sama płacić za studia? Kiedy musiałam sama odkładać na samochód? Kiedy Kamil dostawał wszystko pod nos?

Mama spuściła głowę.

– On sobie nie radzi…

– A ja muszę sobie radzić za dwoje?!

Wybiegłam z kuchni zanim zdążyła odpowiedzieć.

Następnego dnia po pracy poszłam do warsztatu zobaczyć samochód. Mechanik pokręcił głową:

– Będzie kosztować… Sporo. Ubezpieczenie tego nie pokryje.

Patrzyłam na rozbity samochód i czułam narastającą wściekłość i bezradność.

Wieczorem Kamil zapukał do mojego pokoju.

– Karola… Przepraszam jeszcze raz. Naprawdę oddam ci te pieniądze…

Spojrzałam na niego zimno.

– Oddasz? Tak jak wtedy za telefon? Tak jak za książki?

Zawahał się.

– Tym razem naprawdę…

Westchnęłam ciężko.

– Wiesz co? Nie chodzi już nawet o pieniądze. Chodzi o to, że nigdy nie bierzesz odpowiedzialności za swoje czyny. Zawsze ktoś cię ratuje – mama, tata… Ja już nie chcę być tą osobą.

Kamil spuścił głowę i wyszedł bez słowa.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Mama chodziła obrażona, Kamil zamykał się w swoim pokoju. Ja zaczęłam coraz częściej myśleć o wyprowadzce.

Pewnego wieczoru zadzwonił tata – rozwiedli się z mamą kilka lat temu i mieszkał teraz w Gdańsku.

– Karolina? Co słychać?

Opowiedziałam mu wszystko. Słuchał uważnie.

– Wiesz… Może czas pomyśleć o sobie? Masz prawo być zła. Masz prawo stawiać granice.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć.

Kilka dni później znalazłam ogłoszenie o wynajmie kawalerki niedaleko pracy. Pojechałam ją obejrzeć – była mała, ale przytulna. Wróciłam do domu i powiedziałam mamie:

– Wyprowadzam się.

Spojrzała na mnie zdziwiona i chyba trochę przestraszona.

– Ale… gdzie? Dlaczego?

– Muszę zacząć żyć po swojemu – odpowiedziałam cicho.

Nie próbowała mnie zatrzymać.

Pakowałam rzeczy ze ściśniętym gardłem. Czułam ulgę i smutek jednocześnie – jakby kończył się jakiś etap mojego życia.

Kiedy wynosiłam ostatnią torbę, mama stała w drzwiach kuchni.

– Karolina… Może kiedyś mi wybaczysz?

Spojrzałam na nią przez łzy.

– Może… Ale najpierw muszę wybaczyć samej sobie, że tak długo pozwalałam wam mnie ranić.

Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam pierwszy oddech wolności od lat.

Czasem patrzę przez okno mojej kawalerki i zastanawiam się: czy rodzina to zawsze musi być wybór między lojalnością a własnym szczęściem? Czy można kochać i jednocześnie stawiać granice?