Między miłością a niesprawiedliwością: Opowieść o rodzinnych zobowiązaniach i rozczarowaniach

– Znowu jedziemy do mamy? – zapytałam cicho, patrząc na Andrzeja, który już pakował narzędzia do bagażnika.

– Przecież wiesz, że trzeba pomóc. Mama sama nie da rady z ogrodem, a tata po operacji ledwo chodzi – odpowiedział bez cienia wahania.

Zacisnęłam usta. Właściwie nie miałam nic przeciwko pracy fizycznej. Lubiłam zapach ziemi, śpiew ptaków i nawet to, jak dłonie po kilku godzinach grabienia stawały się szorstkie. Ale coraz częściej czułam się jak ktoś obcy w tej rodzinie. Jakby moja obecność była oczywista, ale niekoniecznie doceniana.

Droga do wioski była długa i monotonna. Andrzej milczał, skupiony na prowadzeniu. Ja patrzyłam przez okno na mijane pola i zastanawiałam się, czy tym razem usłyszę choć jedno słowo wdzięczności.

Na miejscu powitała nas teściowa – pani Helena. Uśmiech miała szeroki, ale jej oczy zawsze wydawały się mnie prześwietlać.

– O, jesteście! – zawołała, ścierając ręce o fartuch. – Ksenia już w ogrodzie. Zaczęła plewić grządki.

Ksenia. Szwagierka. Młodsza siostra Andrzeja. Zawsze zadbana, z paznokciami pomalowanymi na pastelowe kolory, nawet gdy grzebała w ziemi. Mieszkała w mieście, miała dobrą pracę w banku i nigdy nie narzekała na brak pieniędzy. A jednak to ona była oczkiem w głowie teściowej.

– Dzień dobry, mamo – powiedziałam grzecznie.

– Dzień dobry, dziecko. Idźcie szybko do Kseni, bo sama nie da rady – rzuciła przez ramię, już znikając w kuchni.

Przez kilka godzin pracowaliśmy razem. Ksenia opowiadała o nowym chłopaku, Andrzej żartował z dzieciństwa, a ja czułam się jak statystka w ich rodzinnej komedii.

Po pracy teściowa zaprosiła nas na obiad. Stół uginał się od jedzenia: rosół, schabowe, domowe ciasto. Jedliśmy w milczeniu, aż nagle usłyszałam rozmowę Kseni z mamą:

– Mamo, a mogłabyś mi pożyczyć trochę pieniędzy? Muszę zapłacić za kurs angielskiego.

– Oczywiście, kochanie! Ile potrzebujesz? – Teściowa wyjęła portfel i bez mrugnięcia okiem podała jej kilka stówek.

Zamarłam z widelcem w powietrzu. Przez głowę przetoczyła mi się fala goryczy. Nam nigdy nie zaproponowała nawet złotówki. Zawsze tylko słoiki z ogórkami albo worek ziemniaków na zimę.

Wieczorem, gdy wracaliśmy do domu, nie wytrzymałam:

– Andrzej… Czy ty widzisz, co się dzieje? Twoja mama daje Kseni pieniądze na prawo i lewo, a nam nigdy nie zaproponowała żadnej pomocy finansowej.

– Przesadzasz – westchnął. – My sobie radzimy. Poza tym mama daje nam jedzenie.

– Jedzenie to nie to samo! My też mamy wydatki! – głos mi się załamał.

Andrzej wzruszył ramionami i zamilkł. Wiedziałam, że nie przekonam go żadnymi argumentami.

Kolejne tygodnie wyglądały podobnie. Każdy weekend spędzaliśmy we wsi. Pomagaliśmy w ogrodzie, sprzątaliśmy dom po remoncie, naprawialiśmy płot. Ksenia pojawiała się rzadziej, ale za każdym razem wychodziła od mamy z kopertą pieniędzy albo nowym sprzętem do mieszkania.

Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę teściowej z sąsiadką:

– Ksenia to ma ciężko w tym mieście… Tyle wydatków! A oni (tu wskazała na nas) mają dom, ogród… Im wystarczy ziemniaków i ogórków.

Poczułam się upokorzona. Czy naprawdę byłam dla niej tylko darmową siłą roboczą?

W domu wybuchła kłótnia:

– Andrzej! Ja już tak dłużej nie mogę! Twoja mama traktuje nas jak gorszych! Pomagamy jej co tydzień, a ona nawet nie zapyta, czy czegoś nam potrzeba!

– Przestań się czepiać! To moja matka! – krzyknął Andrzej.

– A ja jestem twoją żoną! – łzy napłynęły mi do oczu.

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. W pracy byłam rozkojarzona, w domu panowała napięta cisza.

W końcu postanowiłam porozmawiać z teściową osobiście.

– Mamo… – zaczęłam niepewnie podczas kolejnej wizyty. – Chciałam porozmawiać o sprawiedliwości…

Spojrzała na mnie chłodno:

– Co masz na myśli?

– Czuję się… niedoceniana. Pomagam tu co tydzień, a mam wrażenie, że dla pani liczy się tylko Ksenia.

Teściowa zmrużyła oczy:

– Ksenia jest młodsza i ma trudniej w życiu. Ty masz Andrzeja i dom. Powinnaś być wdzięczna za to, co masz.

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyszłam na podwórko i rozpłakałam się jak dziecko.

Od tamtej pory coś we mnie pękło. Przestałam angażować się tak bardzo w pomoc teściom. Zaczęłam odmawiać wyjazdów pod pretekstem pracy czy złego samopoczucia. Andrzej był coraz bardziej rozdrażniony.

Pewnego dnia wrócił późno do domu i rzucił:

– Mama mówiła, że się zmieniłaś. Że już ci nie zależy na rodzinie.

Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach:

– Może po prostu mam dość bycia tą gorszą? Czy naprawdę muszę zasłużyć na szacunek tylko dlatego, że jestem żoną twojego syna?

Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami.

Czas mijał. Relacje z teściową były coraz bardziej chłodne. Ksenia coraz rzadziej pojawiała się we wsi – podobno dostała awans i wyjechała za granicę na szkolenie. Teściowa zaczęła narzekać na samotność i brak pomocy.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie:

– Mogłabyś przyjechać? Potrzebuję pomocy przy przetworach…

Zawahałam się przez chwilę.

– Przepraszam, mamo… Mam dużo pracy – odpowiedziałam spokojnie.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.

Czy źle zrobiłam? Czy powinnam była dalej pomagać osobie, która nigdy nie kiwnęła nawet palcem dla mnie?

Czasem zastanawiam się: czy rodzina to tylko obowiązek? Czy może powinna być też sprawiedliwość i wzajemność? Jak długo można dawać siebie innym bez żadnej wdzięczności?