Suknia, której nie powinnam oddać

– Nie masz nic przeciwko, jeśli założę twoją suknię ślubną? I tak już ci się nie przyda – zaśmiała się Marta, patrząc na mnie z tym swoim bezczelnym błyskiem w oku. Stałyśmy w moim starym pokoju w domu rodziców, gdzie od kilku dni przygotowywałyśmy się do jej ślubu. Suknia wisiała na drzwiach szafy, przykryta folią, jakby wciąż czekała na swój wielki dzień. Mój dzień, który nigdy nie nadszedł.

Joanna, nasza wspólna przyjaciółka, spojrzała na Martę krytycznie, ale z uznaniem. – Moim zdaniem to właśnie to. Najlepsze ze wszystkiego, co przymierzałaś – powiedziała, poprawiając ramiączko sukni na ramieniu Marty. – Twoja przyjaciółka ma rację. Ta suknia wygląda na tobie przepięknie. Wystarczy skrócić dół i delikatnie zwęzić w talii…

Zacisnęłam dłonie na kolanach. W mojej głowie rozbrzmiewały słowa, których nie miałam odwagi wypowiedzieć na głos. „To nie jest tylko kawałek materiału. To wszystko, co mi zostało po tamtym życiu.” Ale przecież nie mogłam tego powiedzieć. Nie teraz, kiedy Marta była taka szczęśliwa, taka zakochana. Przecież to tylko suknia…

Marta podeszła do lustra i zaczęła się obracać, podziwiając swoje odbicie. – Naprawdę nie masz nic przeciwko? – zapytała jeszcze raz, ale jej głos był już pewny siebie. Wiedziała, że się zgodzę. Zawsze się zgadzałam.

Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „Nie! Nie możesz jej założyć! To moje marzenie!” Ale zamiast tego uśmiechnęłam się blado i skinęłam głową. – Jasne, weź ją. Mam nadzieję, że przyniesie ci szczęście – powiedziałam cicho.

Nie wiem, czy Marta zauważyła łzę, która spłynęła mi po policzku, kiedy odwróciłam się do okna. Joanna chyba tak, bo podeszła do mnie i ścisnęła moją dłoń.

Wróciły do przymierzania i śmiechów, a ja patrzyłam przez szybę na ogród moich rodziców. Przypomniałam sobie ten dzień sprzed trzech lat, kiedy razem z mamą wybierałyśmy tę suknię w salonie na Nowym Świecie. Byłam wtedy narzeczoną Pawła – wydawało mi się, że wszystko jest możliwe. Mama płakała ze wzruszenia, a ja śmiałam się przez łzy. „To będzie najpiękniejszy dzień twojego życia” – powtarzała.

Dzień ślubu nigdy nie nadszedł. Paweł odszedł miesiąc przed ceremonią. Powiedział mi to w kuchni mojego mieszkania: „Przepraszam, Aniu. Nie potrafię tak dalej. To nie jest to.” Zostawił mi pierścionek i kilka wspólnych zdjęć w ramkach. Suknia została w szafie.

Przez długi czas nie mogłam nawet na nią patrzeć. Mama próbowała mnie przekonać, żebym ją sprzedała albo oddała potrzebującym. Tata milczał – jak zawsze wtedy, gdy nie wiedział, co powiedzieć. Ja tylko zamykałam drzwi do szafy i udawałam, że jej tam nie ma.

A teraz Marta – moja najlepsza przyjaciółka od podstawówki – chciała ją założyć na swój ślub. Czy to był znak, że powinnam zamknąć ten rozdział? Czy może zdrada ze strony kogoś tak bliskiego?

Wieczorem zeszłam do kuchni po herbatę. Mama siedziała przy stole i czytała gazetę.
– Wszystko w porządku? – zapytała bez podnoszenia wzroku.
– Tak… Marta chce założyć moją suknię ślubną.
Mama spojrzała na mnie uważnie.
– I co ty na to?
Wzruszyłam ramionami.
– Powiedziałam jej, że może ją wziąć.
Mama odłożyła gazetę.
– Aniu… jeśli to dla ciebie za trudne, powiedz jej prawdę. Nie musisz być zawsze tą silną i wyrozumiałą.
Pokręciłam głową.
– Ona jest szczęśliwa. Nie chcę jej psuć tego dnia.
Mama westchnęła ciężko.
– A ty? Kiedy ty będziesz szczęśliwa?

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do pokoju i długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Próbowałam sobie wyobrazić Martę w tej sukni – czy będzie wyglądać tak samo szczęśliwie jak ja wtedy w salonie? Czy ona też będzie płakać ze wzruszenia?

Następnego dnia Marta przyszła z matką na przymiarkę. Były podekscytowane jak dzieci przed Bożym Narodzeniem. Ja stałam z boku i udawałam zainteresowanie.
– Aniu, jesteś pewna? – zapytała matka Marty.
– Tak – odpowiedziałam automatycznie.
Marta rzuciła mi szybkie spojrzenie.
– Wiesz… zawsze marzyłam o takiej sukni jak twoja – powiedziała cicho.
Poczułam ukłucie żalu i złości jednocześnie.
– To dobrze – wymusiłam uśmiech.

Wieczorem Joanna zadzwoniła do mnie.
– Aniu… czy ty naprawdę tego chcesz?
Milczałam przez chwilę.
– Nie wiem – wyszeptałam w końcu. – Może powinnam ją oddać. Może wtedy wszystko się skończy.
Joanna westchnęła.
– A może właśnie wtedy wszystko zacznie boleć jeszcze bardziej?

Przez kolejne dni chodziłam jak cień po domu rodziców. Tata próbował mnie zagadywać o pogodę i politykę, ale wiedziałam, że martwi się o mnie bardziej niż zwykle. Mama coraz częściej patrzyła na mnie z troską i smutkiem.

W końcu nadszedł dzień odbioru sukni przez Martę. Przyszła z narzeczonym – Michałem. Byli tacy szczęśliwi… Michał podziękował mi za „ten piękny gest” i powiedział, że Marta wygląda jak księżniczka.
Patrzyłam na nich i nagle poczułam pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu.

Po ich wyjściu długo siedziałam sama w pokoju. Dotykałam pustego wieszaka i zastanawiałam się: czy naprawdę można oddać komuś swoje marzenia? Czy to znaczy, że już nigdy nie będę miała prawa do własnego szczęścia?

Może czasem trzeba pozwolić odejść przeszłości… Ale czy to naprawdę takie proste? Czy można pogodzić się z tym, że coś ważnego już nigdy nie wróci? Co wy byście zrobili na moim miejscu?