Czarna passa: Historia o tym, jak jedno nieszczęście pociąga za sobą kolejne

Wszystko zaczęło się od krzyku. Była druga w nocy, kiedy usłyszałam, jak mama woła mnie z kuchni. „Natalia! Chodź tu szybko!” – jej głos był przerażony, a ja zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak oszalałe. Wbiegłam do kuchni i zobaczyłam ją skuloną na podłodze, łapiącą się za bok. „Boli… nie mogę oddychać…” – wyszeptała. Bez zastanowienia zadzwoniłam po karetkę, a potem trzymałam jej dłoń, czując, jak moje życie właśnie zaczyna się walić.

To był początek mojej czarnej passy. Mama trafiła do szpitala z podejrzeniem nowotworu. Lekarze nie dawali złudzeń – czeka nas długa walka. Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam na kanapie, próbując zebrać myśli. Wtedy zadzwonił telefon. „Natalka, musimy porozmawiać” – usłyszałam głos mojego narzeczonego, Michała. „Co się stało?” – zapytałam, choć już czułam, że to nie będzie dobra rozmowa.

Spotkaliśmy się w parku pod blokiem. Michał stał z rękami w kieszeniach, nie patrzył mi w oczy. „Poznałem kogoś… Przepraszam, ale nie mogę już dłużej udawać” – powiedział beznamiętnie. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. „Po sześciu latach? Teraz? Kiedy moja mama jest w szpitalu?!” – krzyknęłam przez łzy. Michał tylko wzruszył ramionami i odszedł.

Wróciłam do domu i wybuchnęłam płaczem. Nie miałam nawet siły zadzwonić do przyjaciółki. Następnego dnia poszłam do pracy jak automat. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej na obrzeżach Poznania. Szef, pan Roman, wezwał mnie do siebie zaraz po przyjściu. „Natalia, muszę cię zwolnić. Firma ledwo zipie, muszę ciąć koszty” – powiedział bez cienia współczucia. „Ale… ja… przecież…” – jąkałam się, ale on już patrzył w komputer.

Wyszłam na ulicę i poczułam się kompletnie pusta. Trzy ciosy w ciągu jednej doby – czy to możliwe? Czy ktoś tam na górze sobie ze mnie kpi?

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Chodziłam do szpitala do mamy, która coraz bardziej gasła. „Nie płacz, córeczko” – mówiła słabym głosem. „Dasz sobie radę. Jesteś silna.” Ale ja nie czułam się silna. Czułam się jak dziecko we mgle.

W międzyczasie zaczęły się rodzinne konflikty. Moja siostra, Agata, która od lat mieszkała w Warszawie i rzadko nas odwiedzała, nagle postanowiła wrócić do rodzinnego miasta. „Musimy sprzedać mieszkanie mamy i podzielić się pieniędzmi” – oznajmiła bezceremonialnie przy szpitalnym łóżku. „Agata! Mama jeszcze żyje! Jak możesz o tym mówić?!” – wybuchnęłam. „Nie stać mnie na wynajem w Warszawie! Ty tu siedzisz całymi dniami, a ja muszę myśleć o przyszłości!” – odparowała z zimną kalkulacją.

Mama patrzyła na nas ze łzami w oczach. „Nie kłóćcie się… proszę…” – wyszeptała.

Po powrocie do domu zastałam list od komornika – okazało się, że tata przed śmiercią zostawił długi, o których nie miałam pojęcia. Zaczęły przychodzić wezwania do zapłaty za jakieś stare kredyty i pożyczki. Czułam się osaczona z każdej strony.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie ciotka Jadwiga z Gdańska. „Natalia, słyszałam o twojej mamie… Może przyjedziesz do nas na trochę? Odpoczniesz…” Ale ja nie mogłam zostawić mamy samej nawet na jeden dzień.

Z Agatą było coraz gorzej. Zaczęła przychodzić codziennie i przynosić ze sobą nowego chłopaka – Pawła, który od razu zaczął rozstawiać się po kątach i komentować wszystko z pogardą. „No ładnie tu macie… Ale te meble to chyba jeszcze z PRL-u?” – rzucił któregoś dnia z ironicznym uśmiechem.

Nie wytrzymałam: „Paweł, jeśli ci nie pasuje, możesz nie przychodzić! To dom mojej mamy!”

Agata tylko przewróciła oczami: „Zawsze musisz robić dramy… Może dlatego Michał cię zostawił?”

To był cios poniżej pasa. Wybiegłam z domu i długo chodziłam po mieście bez celu.

W pracy nie miałam już czego szukać – przez kilka tygodni bezskutecznie wysyłałam CV i chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, gdzie wszyscy patrzyli na mnie jak na kolejną desperatkę z tłumu.

W końcu dostałam propozycję pracy jako kasjerka w Biedronce na drugim końcu miasta. Nie miałam wyboru – musiałam zarabiać na leki dla mamy i spłatę długów.

Każdy dzień był walką o przetrwanie: rano szpital, potem praca do późnego wieczora, potem szybkie zakupy i powrót do pustego mieszkania.

Pewnego dnia mama poprosiła mnie o przysługę: „Natalka… pogódź się z Agatą… Obie jesteście mi potrzebne…”

Zgodziłam się dla niej, choć serce mi pękało na myśl o kolejnej rozmowie z siostrą.

Spotkałyśmy się w kawiarni na Starym Rynku. Agata przyszła spóźniona i od razu zaczęła narzekać: „Nie mam czasu na takie pogaduszki… Paweł czeka w samochodzie.” Próbowałam tłumaczyć jej sytuację finansową mamy i to, że nie możemy sprzedać mieszkania póki żyje, ale ona była nieugięta.

W końcu wybuchłam: „Agata! Czy ty naprawdę myślisz tylko o sobie? Mama umiera! A ty myślisz o pieniądzach?!”

Ludzie zaczęli się oglądać, a Agata zerwała się od stolika: „Nie będę słuchać twoich żalów! Zawsze byłaś ulubienicą mamy! Zawsze wszystko miałaś podane na tacy! Teraz zobaczymy, jak sobie poradzisz sama!”

Zostałam sama przy stoliku ze ściśniętym gardłem.

Tydzień później mama zmarła. Pogrzeb był skromny – przyszło kilku sąsiadów i dalsza rodzina. Agata nawet nie płakała.

Po pogrzebie zaczęła się prawdziwa wojna o spadek. Agata wynajęła prawnika i groziła mi sądem o każdy grosz.

Ja byłam już wtedy wrakiem człowieka – schudłam dziesięć kilo, miałam worki pod oczami i czułam się jak cień samej siebie.

Któregoś dnia wieczorem zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Michała stojącego z bukietem kwiatów.

„Natalia… Przepraszam… Popełniłem błąd… Tamta dziewczyna mnie zostawiła… Zrozumiałem, że tylko ty się dla mnie liczysz…”

Patrzyłam na niego przez chwilę bez słowa. W końcu powiedziałam: „Michał… za późno. Już ci nie wierzę.” Zamknęłam drzwi przed jego twarzą i poczułam ulgę po raz pierwszy od miesięcy.

Dziś siedzę sama w pustym mieszkaniu po mamie i piszę tę historię dla Was – może ktoś zrozumie moją walkę i samotność.

Czasem zastanawiam się: czy czarna passa kiedyś naprawdę się kończy? Czy to tylko kwestia czasu i cierpliwości? A może trzeba nauczyć się żyć mimo niej? Co Wy o tym sądzicie?