Czarna passa Weroniki: Gdy marzenia zderzają się z rzeczywistością
– Weronika, ile razy mam ci powtarzać, że nie stać nas na twoje fanaberie?! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, ścierając łzy razem z resztkami herbaty z blatu. Właśnie wróciłam ze szkoły, gdzie po raz kolejny usłyszałam od wychowawczyni, że powinnam pomyśleć o korepetycjach z chemii, jeśli naprawdę chcę dostać się na medycynę. Ale jak miałam jej to powiedzieć? Jak miałam poprosić mamę o pieniądze, skoro ledwo wiązałyśmy koniec z końcem?
– Mamo, ja tylko… – zaczęłam cicho, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Tylko co? Chcesz być lekarką? A kto cię utrzyma na studiach? Myślisz, że życie to bajka? – jej głos drżał od zmęczenia i frustracji. Wiedziałam, że nie jest zła na mnie, tylko na świat. Na ojca, który odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Na siebie, że nie potrafiła zatrzymać go przy nas. Na los, który nigdy nie był dla nas łaskawy.
Wyszłam z kuchni, zanim łzy zdążyły popłynąć po policzkach. W moim pokoju było zimno – kaloryfer od tygodnia nie działał, a mama nie miała pieniędzy na naprawę. Usiadłam na łóżku i patrzyłam w sufit. Marzyłam o wielkiej miłości, o kimś, kto mnie pokocha bezwarunkowo. O tym, że kiedyś wyjadę z tego małego miasta i już nigdy nie będę musiała martwić się o pieniądze.
Ale życie miało dla mnie inne plany.
Wszystko zaczęło się psuć tej zimy. Najpierw mama straciła pracę w sklepie spożywczym – właściciel zamknął interes, bo nie wytrzymał konkurencji z nowym supermarketem. Potem babcia zachorowała i trzeba było jeździć do niej do szpitala w Białymstoku. Pieniądze topniały szybciej niż śnieg za oknem.
W szkole coraz częściej słyszałam szepty za plecami:
– Widzisz ją? Ta Weronika z 3B. Podobno jej matka nie płaci za obiady w stołówce…
Udawałam, że mnie to nie rusza. Ale bolało. Bolało tak bardzo, że czasem chciałam po prostu zniknąć.
Jedynym światłem w tej ciemności był Bartek. Poznałam go na szkolnej dyskotece – miał najpiękniejszy uśmiech na świecie i oczy koloru letniego nieba. Przez chwilę uwierzyłam, że może jednak los się do mnie uśmiechnie.
– Werka, dasz radę! – mówił mi zawsze, gdy miałam ochotę rzucić wszystko i uciec. – Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale nawet Bartek nie mógł uratować mnie przed czarną serią nieszczęść.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z głową w dłoniach. Obok leżały niezapłacone rachunki.
– Weronika… musimy sprzedać mieszkanie – powiedziała cicho.
Zamarłam. To był nasz dom. Miejsce, gdzie czułam się bezpieczna, nawet jeśli czasem brakowało ciepła czy jedzenia. Miejsce wszystkich moich wspomnień.
– Gdzie my pójdziemy? – zapytałam przerażona.
– Do babci… Przynajmniej na jakiś czas.
Nie spałam tej nocy. Patrzyłam przez okno na puste ulice i zastanawiałam się, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Dlaczego jedni mają wszystko, a inni muszą walczyć o każdy dzień?
Przeprowadzka do babci była jak powrót do dzieciństwa – tego smutnego dzieciństwa po odejściu ojca. Babcia była dobra, ale chora i zmęczona życiem. W jej małym mieszkaniu ledwo mieściłyśmy się we trzy. Mama coraz częściej płakała po nocach, myśląc, że nie słyszę.
Bartek próbował mnie wspierać, ale ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Zaczęłam opuszczać lekcje – po prostu nie miałam siły udawać przed nauczycielami i koleżankami, że wszystko jest w porządku.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę mamy z babcią:
– Ona sobie nie radzi… Może powinnam ją wysłać do ojca?
Serce mi stanęło. Ojciec? Ten sam człowiek, który zostawił nas bez słowa wyjaśnienia? Który przez lata nie interesował się moim życiem?
Nie mogłam na to pozwolić.
Następnego dnia poszłam do Bartka i powiedziałam mu wszystko.
– Werka… Może powinnaś spróbować pogadać z ojcem? Może on się zmienił?
– Nie chcę go znać! – krzyknęłam przez łzy. – On nas zostawił! Jak można tak po prostu odejść?
Bartek objął mnie mocno.
– Czasem ludzie popełniają błędy… Ale ty musisz myśleć o sobie. O swojej przyszłości.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
W końcu postanowiłam napisać do ojca list. Nie wiedziałam nawet, czy jeszcze mieszka w Warszawie. Pisałam całą noc – o tym, jak bardzo mnie zranił, jak bardzo brakowało mi go przez te wszystkie lata. O tym, że boję się przyszłości i nie wiem już, kim jestem.
Odpowiedź przyszła po tygodniu. Krótki SMS: „Weronika, przepraszam. Jeśli chcesz, możesz przyjechać.”
Nie wiedziałam, co robić. Mama była przeciwna:
– On cię zawiedzie! Tak jak mnie!
Ale ja musiałam spróbować. Musiałam dowiedzieć się prawdy.
Wyjechałam do Warszawy na weekend. Ojciec był inny niż go zapamiętałam – starszy, smutniejszy, jakby życie też go nie oszczędziło.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho przy kawie w jego małym mieszkaniu na Pradze. – Byłem tchórzem…
Nie potrafiłam mu wybaczyć od razu. Ale poczułam ulgę – pierwszy raz od dawna ktoś wysłuchał mojej historii bez oceniania.
Wróciłam do domu silniejsza. Wiedziałam już, że muszę walczyć o siebie – nawet jeśli świat będzie rzucał mi kłody pod nogi.
Zaczęłam znów chodzić do szkoły. Bartek był przy mnie każdego dnia. Mama powoli odzyskiwała siły – znalazła pracę jako opiekunka starszych osób.
Nie wiem jeszcze, czy dostanę się na medycynę. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek będę szczęśliwa tak naprawdę.
Ale jedno wiem na pewno: nawet najczarniejsza passa kiedyś się kończy.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze wytrzymam? Czy warto wierzyć w marzenia w świecie pełnym rozczarowań? A może właśnie wtedy trzeba wierzyć najmocniej?